W polityce bez większych zmian. W najlepsze trwa kampania prezydencka, która przykrywa wszystko inne, sama zarazem będąc przykrywaną przez wyczyny Donalda Trumpa. Jednak inaczej jak dotąd i na naszym podwórku zaczęło się robić ciekawie (czytaj straszno). Pozornie tego nie widać. Rafał Trzaskowski, tak jak przez ostatnie pięć lat był murowanym kandydatem na kandydata, tak od pięciu miesięcy jest murowanym faworytem wyścigu prezydenckiego. To jednak polityka. Wszystko może się zmienić. Pamiętajmy, że Komorowski też był faworytem, kiedy ubiegał się o reelekcję.
Najciekawsze dzieje się za plecami lidera. Nawrocki po wzroście w początkowej fazie wyścigu ewidentnie dostał zadyszki. Sytuacja, gdy przestawał być politycznym nołnejmem, była jak dodatkowy tlen. Kiedy jednak został wyciągnięty z politycznego niebytu, okazało się, że w strategii prezesa PiS coś nie pykło. Nawet nie chodzi o to, że staranny casting doprowadził do wyłonienia kandydata z gangsterskim kręgiem znajomych. Nie w tym rzecz, że Nawrocki wykazał się dyspozycją do odruchowego kłamania i kręcenia, jak w przypadku afery apartamentowej. To akurat w dzisiejszej polityce raczej atut. Nieważne, kogo Nawrocki w tych apartamentach podejmował. Wyborcy PiS potrafili nie takie rzeczy wybaczać swoim przedstawicielom. Tyle że Nawrockiego najwyraźniej do tego grona nie zaliczają. Obywatelski kandydat PiS ma dużo niższe poparcie niż partia, która go wspiera.
Słabością Nawrockiego karmi się Mentzen, który szybko osiągnął pozycję, na której zależało wystawiającej go Konfederacji, czyli niekwestionowanej trzeciej siły. Konkurencję do trzeciego miejsca w postaci Hołowni czy Biejat zostawił daleko w tyle. Systematycznie skraca dystans dzielący go od prezesa IPN. Już sam fakt, że bardziej prawdopodobna jest sondażowa mijanka między nim a Nawrockim niż między tym drugim a Trzaskowskim, jest niesamowitym zaskoczeniem.