Nie udało się Polce obronić tytułu w Paryżu. Wielkoszlemowy turniej Rolanda Garrosa wygrywała czterokrotnie, tym razem odpadła w półfinale. Zacięty bój stoczyła z liderką rankingu Aryną Sabalenką. Jedna z brytyjskich komentatorek stwierdziła na żywo, że „to jakiś heavy metal tennis”. Fakt, w pierwszych dwóch setach zawodniczki uderzały tak potężnie, że raz Idze Świątek wypadła rakieta, innym razem Sabalenka wywróciła się na korcie. Na tym etapie było widowisko i sprawiedliwy remis w efekcie. Na trzeciego seta Polka niestety „nie dojechała”, uciekła błyskawicznie, przegrała 0:6. I to był koniec marzeń o pucharze. Białorusinka nie utrzymała nerwów na wodzy i przegrała w finale z Amerykanką Coco Gauff. Znów, jak na Australian Open, musi zadowolić się talerzem. Zawiedziona podczas konferencji prasowej wywołała małą aferę, stwierdzając, że Iga Świątek z tak dysponowaną Coco pewnie by wygrała.
Polka na razie jednak nie wygrywa. Trener „Wim jak Wimbledon” Fissette chciał się skupić na trawie, bo na tej nawierzchni Iga radzi sobie najsłabiej, ale trzeba chyba się cofnąć i zresetować do „ustawień fabrycznych”. Rzucane przez psycholożkę Darię Abramowicz z boksu zagrzewające hasło „następna piłka!” też niespecjalnie pomaga. Sabalenka zatrudniła biomechanika, żeby dopracować serwis, i zrobiła kolosalne postępy – ten element gry Świątek też mogłaby poprawić. W rankingu zajmuje teraz siódme miejsce, ale w tym roku nie ma już wielu punktów do obrony (trzecia runda Wimbledonu, półfinał Cincinnati, ćwierćfinał US Open). W związku z aferą „dopingową” ominęły ją duże turnieje w Azji jesienią 2024 r.
Nadal są przebłyski, kiedy gra jak mistrzyni. Z pięcioma tytułami wielkoszlemowymi i brązowym medalem olimpijskim Iga Świątek już się zapisała w historii dyscypliny i jest dziś bez wątpienia najlepszą polską sportsmenką.