Wybory prezydenckie zakończyły się sukcesem, ale umiarkowanym, bo prawdziwe wyniki mogą być trochę inne od tych, które oficjalnie ogłoszono. Z tym że jeszcze nie zapadła decyzja, czy je kiedykolwiek poznamy.
Wiadomo, iloma głosami wygrał kandydat popierany przez PiS. Wiadomo też, że na skutek błędnego przypisania głosów w niektórych komisjach części z nich nie oddano na niego, tylko na jego rywala z KO, który w zamian otrzymał głosy oddane na kandydata PiS. Ponieważ na zamianach zyskiwał ten ostatni, są podejrzenia, że zwycięstwa nie zawdzięcza sobie, tylko dobremu wynikowi konkurenta i zręczności niektórych członków komisji.
Najbardziej podejrzliwi uważają, że choć to Trzaskowski był lepszy, w niektórych komisjach uznano, że lepszy będzie Nawrocki, i to jemu przyznano głosy Trzaskowskiego. Nic dziwnego, że pojawiły się żądania powtórnego przeliczenia głosów w komisjach w celu potwierdzenia, jaka część głosów, które dostali poszczególni kandydaci, była głosami oddanymi na nich, a jaka – na ich rywali. I w konsekwencji – jaka liczba głosów oddanych na Trzaskowskiego zadecydowała o tym, że drugą turę wygrał ostatecznie Nawrocki.
Politykom PiS i Andrzejowi Dudzie najwyraźniej nie przeszkadza, że Nawrocki mógł wygrać głosami zdobytymi przez Trzaskowskiego, bo ostro sprzeciwiają się ponownemu ich przeliczaniu. Według nich demokracja nie polega na ustalaniu, na kogo oddano głosy, którymi wygrał dany kandydat, jeśli to ich kandydat, tylko na pogodzeniu się z faktem, że każdy głos jest tak samo ważny, a zwycięzcą jest ten, kto po podliczeniu przez komisje ma ich więcej.
Sporo wyborców domaga się ponownego przeliczenia głosów, żeby tylko pierwszą damą nie została Nawrocka, która się do tej roli nie nadaje. Wielu internautów ocenia jej wizerunek krytycznie; twierdzą, że w porównaniu do poprzedniczek brak jej kompetencji w takich sprawach, jak zbyt często powtarzające się stroje.