Królik na tronie
Andrzej Duda, czyli królik na tronie. Żegnamy prezydenta, który nigdy nie dorósł do tej funkcji
W 2015 r. wydawało się, że z walczącym o prezydencką reelekcję Bronisławem Komorowskim ponownie zmierzy się Jarosław Kaczyński. Sondaże nie dawały mu jednak żadnej szansy na wygraną, więc by oszczędzić sobie klęski, jak cyrkowy magik wyciągnął z kapelusza królika w postaci drugoplanowego działacza Andrzeja Dudy. Na tyle nieznanego, że mylonego z Piotrem Dudą, liderem Solidarności.
Ku ogólnemu zaskoczeniu nominat Kaczyńskiego przeprowadził sprawną kampanię i pokonał rywala, o którym wszyscy mówili, że wygraną ma w kieszeni. Dało to początek ciekawemu eksperymentowi, bo po raz pierwszy najwyższy urząd objął człowiek dopiero uczący się polityki, niemający cech lidera ani własnego zaplecza, za to bardzo uzależniony od apodyktycznego patrona.
Gdyby Duda był osobowością o mocnym charakterze, to wybiłby się na prezydencką suwerenność. Historia zna przecież wiele przypadków, kiedy ludzie nieoczekiwanie wyniesieni do roli przywódczej dorastali do wysokości zadania. On też mógł wykorzystać uśmiech losu. Miał mocną legitymizację w postaci wyborczego poparcia większości społeczeństwa i sprawował urząd o dużych kompetencjach, z którego był praktycznie nieusuwalny. Co więcej, nie musiał sprawdzać się w trudnych warunkach koabitacji, czyli konfrontować z rządem politycznych przeciwników. Także dzięki jego sukcesowi Prawo i Sprawiedliwość zdobyło wkrótce bezwzględną większość w parlamencie i przejęło władzę, jak się okazało, aż na osiem lat.
Dudzie zabrakło jednak kluczowego atutu. Nie miał tej „boskiej cząstki”, która z polityka czyni postać prezydenckiego formatu. Nie potrafił przeobrazić się z działacza partyjnego w męża stanu myślącego kategoriami całego państwa.
Tej niełatwej sztuki dokonali wszyscy jego poprzednicy. Najłatwiej Wałęsa, który już w zrywie Solidarności wyrósł na narodowego przywódcę.