F-16 do remontu. Dostaną nowy „garnitur”. To tak, jakbyśmy kupowali je jeszcze raz
Polskie „efy”, zwane Jastrzębiami, mają już 20 lat. W co trudno uwierzyć, biorąc pod uwagę, że są wciąż najnowocześniejszym i najsilniejszym narzędziem bojowym naszego lotnictwa wojskowego. Kupione w 2003 r. i dostarczane w latach 2006–08, symbolizują pierwszą falę modernizacji po wejściu Polski do NATO – nie tylko w siłach powietrznych.
„System F-16” był pierwszym przejawem wielodomenowego podejścia do działań bojowych, z konieczności wymagającym dostosowania wszystkich innych współpracujących z nim sił i wojsk (a współpracować w jakimś zakresie musiały wszystkie). Kolejnym takim skokiem generacyjnym będzie dopiero samolot piątej generacji F-35, który co prawda już widać za rogiem, ale dopiero pod koniec dekady zacznie odciskać większe piętno na siłach zbrojnych jako całości.
Czytaj też: F-16 w pogoni za rosyjską rakietą. Mamy za mało samolotów i pilotów
Jak nowe maszyny
Ale do tego czasu i po 20 latach w służbie F-16 należy się głęboka modernizacja. W terminologii natowskiej chodzi o MLU – mid-life upgrade. Czyli coś, co trzeba zrobić mniej więcej w połowie cyklu użytkowania skomplikowanych platform bojowych, by podtrzymać ich nowoczesność i skuteczność. Robi się to przez wymianę podzespołów, unowocześnienie oprogramowania, czasem przebudowę konstrukcji. W lotnictwie liczy się też jej wzmocnienie, bo po latach intensywnych startów i lądowań samoloty i ich silniki się „męczą”: zachodzą w nich procesy zmęczenia metalowych konstrukcji, instalacji czy powłok, co zwiększa ryzyko awarii czy katastrofy.