Afera KPO: Konfederacja tylko się przygląda. W spór rządu Tuska z PiS nie wchodzi
Wbrew pozorom kontrowersje wokół KPO i przerzucanie się winą przez dwa zwalczające się obozy wcale nie jest na rękę Konfederacji. Chodzi wszak o olbrzymie strumienie realnej gotówki, a jej symboliczny wymiar może być zbliżony do fenomenu 500 plus. Pieniądze się należą, a co raz dane, nie może być zabrane – argumenty w obronie największego programu socjalnego PiS mogłyby wybrzmieć i tu.
Poza tym dofinansowanie ma wspomóc co do zasady dotkniętych pandemią covid-19 przedsiębiorców, czyli sól ziemi, ojców i matki gospodarczego sukcesu Polski, czyli fundamentalny elektorat Konfederacji. Tyle że Konfederacja jest tworem dwutożsamościowym, a licytacja między KO i PiS nie pomaga w skonstruowaniu własnej, prostej i mocnej opowieści.
PiS i PO: jedno zło?
KPO to de facto odszkodowania. U zarania pandemii koronawirusa rząd Zjednoczonej Prawicy stawał na głowie, żeby nie wprowadzać stanów nadzwyczajnych, które wiązałyby się z koniecznością wypłacania środków biznesom dotkniętym obostrzeniami. Czym są zatem unijne pieniądze, jeśli nie formą „odpłacenia” społeczeństwu i biznesowi za miesiące niszczących działań władz?
Konfederacja tymczasem stale powtarza, że nie powinniśmy w ogóle zaciągać wspólnych zobowiązań. Mówił o tym w ostatnich dniach wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak. Podjęte przez europejskie rządy zobowiązania łączy z wahaniami nastrojów w trakcie pandemii, a program KPO nazywa zadłużeniem, które nie miało sensu ekonomicznego, tylko polityczny. Partia głosowała zresztą przeciw KPO (PiS i lewica opowiedziały się za, KO się wstrzymała).
Ideowość w polityce ma jednak swoje granice. Łatwo krytykować teoretyczne projekty, znacznie trudniej odmówić realnych środków obywatelom. Obserwujemy to od wprowadzenia programu 500 plus, który chętnie pobierają wszyscy – bez względu na poglądy i dochody.