Drony spadają na wschodzie Polski. Czy to już jest Zapad? Rosja umie toczyć walkę bez wybuchów
To jeszcze nie dronowa wojna, ale być może ćwiczenia – o ile przyjąć, że wtargnięcia nad nasze terytorium intruzów ze wschodu są częścią zorganizowanej kampanii. Niestety, z zakwalifikowaniem tego, co się dzieje na wschodzie Polski, mamy największy problem. Bo to mogą być „wypadki przy pracy” rosyjskiej machiny wojennej. Zasypuje ona Ukrainę setkami bezzałogowców uderzeniowych i tzw. wabików, które mają mylić i ściągać na siebie ogień obrony przeciwlotniczej, by łatwiej było się przedrzeć dronom z głowicami bojowymi.
Może to być też efekt „pracy” transgranicznych gangów przestępczych, które przemycają do Polski wszystko, co dron potrafi unieść na kilka, kilkanaście kilometrów. Znaleziska takie to nie pierwszyzna dla funkcjonariuszy Straży Granicznej i policjantów w nadgranicznych gminach i powiatach. A że teraz mówi się o tym więcej, wszyscy są na tego typu sensacje wyczuleni. Niegdyś przemytnicze drony nie trafiały na nagłówki, a teraz mają zapewnione miejsce na paskach pilnych wiadomości.
Wreszcie: to, co nam wlatuje, może być operacją pod progiem agresji, ale wykonywaną przez wrogie służby i struktury, które realizują swoje cele. Zwykło się to nazywać testowaniem naszego systemu, ale nie chodzi tylko o zaobserwowanie reakcji wojskowej czy wykrycie pracy cennych zasobów obrony powietrznej. Przy którymś z poprzednich przypadków minister obrony mówił wyraźnie o rosyjskiej prowokacji. Tym razem nic nie mówił, choć w miniony weekend znaleziono na wschodzie szczątki dwóch dronów – jednego w miejscowości Majdan-Sielec, drugiego w rejonie przejścia granicznego z Białorusią pod Terespolem. W nocy z 9 na 10 września kolejne drony wleciały w naszą przestrzeń, kilka zostało przez polskie wojsko zestrzelonych.
Władze szczebla lokalnego i prokuratorzy podkreślają, że maszyny prawdopodobnie nie były uzbrojone.