Wojna totalna na prawicy. Kaczyński właśnie odpalił rakiety w stronę Konfederacji i Brauna
Uwerturę do ataku na Konfederację i Koronę Polską obserwowaliśmy od kilku tygodni. A to do mediów przeciekały tzw. wewnętrzne sondaże zrobione na zamówienie PiS, z których miałoby niby wynikać, że samodzielna większość w Sejmie dla partii jest już tuż-tuż, właściwie na wyciągnięcie ręki. A to prezes Kaczyński obwieszczał, że jeśli Konfederacja nie zmieni poglądów, żadnej koalicji z nią być nie może. Wszystko to była tylko przygrywka do właściwej części spektaklu, czyli fundamentalnej ofensywy, którą szef PiS rozpoczął w poniedziałek 15 września w symbolicznej dla PiS krakowskiej hali „Sokoła”. Tak ostrej krytyki Mentzena, Bosaka i Brauna nie powstydziłyby się Lewica i partia Razem.
Kaczyński znów się przebrał za socjalistę
W cyklu kolejnych ideowych przebieranek, które są ulubionym politycznym wihajstrem lidera PiS, znów nadszedł czas na przywdzianie kostiumu socjaldemokraty. W hali „Sokoła” wychwalał budowane po drugiej wojnie światowej państwo dobrobytu, przekonywał do wielkich zalet progresywnego systemu podatkowego, krytykował stosunki społeczne w USA. Mówił: „Widzimy głęboki kryzys tego społeczeństwa właśnie dlatego, że jedni poszli niebywale w górę, a inni nie mają na to, żeby zęba naprawić”. Próby modelowania polskiej rzeczywistości na wzór Stanów Zjednoczonych nazwał projektem „likwidacji państwa polskiego”, który mógłby wymyślić ktoś „w Moskwie czy Berlinie”.
Zaprawdę, gdyby cytaty prezesa PiS wyprać z typowych „kaczyzmów” i przydługich historycznych dygresji, trudno byłoby się zorientować, czy to wątki z przemówienia Zandberga, Dziemianowicz-Bąk, Biejat czy lidera obozu populistycznej, narodowej prawicy.
Wszystko to ma oczywiście swój cel polityczny, wymierzony precyzyjnie w konkurentów PiS po prawej stronie, czyli w Konfederację Mentzena i Bosaka oraz w Koronę Polską Grzegorza Brauna. Prezes Prawa i Sprawiedliwości odgrzewa linię podziału z 2005 r. na „Polskę solidarną” i „Polskę liberalną”, tyle że dziś do drugiego obozu zamiast PO zapisuje głównie Konfederatów spod znaku Nowej Nadziei Sławomira Mentzena.
Czytaj też: Czy Mentzen ma szanse? Kaczyński atakuje, chce mu zabrać wyborców i osłabić Konfederację
Kaczyński przekonuje, że realizacja programu Konfederacji „natychmiast rozbiłaby Polskę”. Wymienia przy tym płatną służbę zdrowia, płatną edukację, totalną prywatyzację, a nawet – co uznał za zupełne horrendum – prywatyzację Lasów Państwowych. A poza tym Konfederacja – zwłaszcza ta Mentenza – głosi, że jest w stanie zawrzeć sojusz z „obywatelem Tuskiem”, a jak wiadomo, każdy, kto jest na taki sojusz gotowy, nie może działać dla dobra Polski. „Konfederacja zerwała maskę i pokazała, jaka jest naprawdę” i współrządzenie z nią jest niemożliwe.
A Bosak? Ano Bosak niby jest bardziej umiarkowany od Mentzena, ale zachodzi daleko idące przypuszczenie, że działa raczej dla własnej kariery i korzyści, a nie dla dobra Polski. Współpraca z Grzegorzem Braunem również jest dla Kaczyńskiego nie do przyjęcia, bo – to już Kaczyński mówił w poniedziałek na spotkaniu w Kielcach – „gdyby ktoś chciał rządzić z Braunem, to można powiedzieć, że sojusz z USA jest skończony”.
Jedna droga dla PiS: samodzielne rządy
„Nam została jedna droga: zwyciężyć, naprawdę zwyciężyć w tych wyborach” – mówił Kaczyński w Krakowie, jasno dając do zrozumienia swoim zwolennikom, że jedynym scenariuszem, jaki bierze obecnie pod uwagę, jest wariant samodzielnej większości w Sejmie. Nie oznacza to oczywiście, że do takich deklaracji prezesa PiS należy się specjalnie przywiązywać, przykład rządu z LPR i Samoobroną jest tu wciąż żywym i plastycznym przykładem.
Natomiast strategicznie droga wytyczona przez Kaczyńskiego jest klarowna: w kampanii przed wyborami parlamentarnymi nie będzie żadnego taktycznego sojuszu z Konfederacją i Braunem na wzór przedwyborczych deklaracji Koalicji 15 października. Cel postawiony partii przez prezesa jest jasny: pełne, totalne i samodzielne zwycięstwo.
A co będzie, jeśli to zwycięstwo jednak pełne nie będzie, to się dopiero zobaczy i niewykluczone, że po wyborach lider Prawa i Sprawiedliwości znów stanie się gospodarczym liberałem, by dogadać się z Mentzenem i Bosakiem.
Tym bardziej, że o samodzielną większość PiS będzie niezwykle trudno. Ba, ciężko sobie dziś nawet taki scenariusz wyobrazić, bo nie sposób zakładać powtórki z tak szczęśliwego rozkładu głosów, jaki przytrafił się w 2015 r. Nawet gdyby Prawo i Sprawiedliwość zdobyło w 2027 r. 40 proc. poparcia (na co się dziś nieszczególnie zapowiada), musiałoby liczyć na mało realny splot wypadków. Po pierwsze, że po stronie Koalicji 15 października nie nastąpi żadna konsolidacja, a wszystkie jej partie (oraz Razem) oprócz Platformy Obywatelskiej wylądują pod progiem wyborczym. Po drugie, pod progiem musiałaby się znaleźć również formacja Grzegorza Brauna, a Konfederacja musiałaby uzyskać wynik bliższy 10 proc., a nie 15 proc. głosów.
Czytaj też: TV Republika bryluje w USA, zgubiła listek figowy. Manifest o Polsce na wojnie z zachodnią Europą
Gdzie są młodzi i o co im chodzi
„Trzeba rozmawiać z młodym pokoleniem” – apelował w Krakowie Kaczyński, zwracając się w tonie reprymendy do młodszych partyjnych działaczy. I to jest diagnoza trafna, szkopuł w tym, że wydaje się trudna do realizacji. Bo PiS wśród najmłodszych wyborców z głosowania na głosowanie spektakularnie traci poparcie. I jeśli nie odwróci tego trendu, plan, by celować w 40 proc. i spychać mocno w dół Konfederację, jest czystą fantazją.
Zobaczmy, w jakim odsetku głosowali na PiS (lub kandydatów PiS) wyborcy w wieku 18–29 lat w wyborach od 2015 r.:
- wybory prezydenckie 2015 r.: Andrzej Duda zdobył 21 proc.,
- wybory parlamentarne 2015 r: PiS zdobył 27 proc.,
- wybory parlamentarne 2019 r.: PiS zdobył 26 proc.,
- wybory prezydenckie 2020 r., pierwsza tura: Andrzej Duda zdobył 20 proc.,
- wybory parlamentarne 2023 r.: PiS zdobył 15 proc.,
- wybory prezydenckie 2025 r.: Karol Nawrocki zdobył 11 proc.
Trend wynikający z powyższego zestawienia jest oczywisty. Ekstremalnie trudno również wyobrazić sobie powód, dla którego 18- i 20-latkowie mieliby za dwa lata zagłosować masowo na establishmentową partię z 78-letnim liderem, a nie na dynamiczne, młode formacje, jak Konfederacja i Razem, z w miarę świeżymi wizerunkowo 40-latkami u steru.
To wszystko powoduje, że plan Jarosława Kaczyńskiego na samodzielną większość w przyszłym Sejmie polega na założeniach bliższych politycznemu hazardowi niż politycznej strategii, a prezes PiS występuje tu w roli gracza, który kilka razy wygrał duże sumy w kasynie i uwierzył, że będzie wygrywał już zawsze. Czy jest to całkowicie nierealne? Nie. To się może wydarzyć. Ale wiara w powtarzający się cyklicznie łut szczęścia stoi za wieloma historiami bankrutów. Również w polityce.