Sprawa Manowskiej. Mamy paraliż Trybunału Stanu, ważnego organu konstytucyjnego
Z ciekawością i zgrozą obserwowaliśmy niedawno filmik z posiedzenia Trybunału Stanu: niczym w prowincjonalnym kabarecie przewodniczący posiedzenia sędzia Piotr Andrzejewski stracił panowanie nad kierownicą i opuszczając salę, pchnął ze złością fotel w innego sędziego, który na szczęście nie wyrżnął nosem w blat sędziowskiego stołu.
Ale żarty na bok. W skrócie chodziło o to, że Andrzejewski chciał, by sprawę pierwszej prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Manowskiej umorzyć, a jego oponenci uważali, że trzeba nad sprawą jej odpowiedzialności się pochylić. Ośmioro sędziów Trybunału napisało list otwarty do ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, że Andrzejewski do spółki z Manowską sparaliżowali prace TS. I dziś sprawa została umorzona. Taką decyzję podjęli Piotr Andrzejewski, Piotr Sak i Józef Zych.
Czytaj też: Tajemnicze umorzenie Manowskiej. Komentuje Ewa Siedlecka
Trybunał Stanu: dochodzimy do absurdu
Rzeczywiście, Trybunał Stanu staje się atrapą: jest tabliczka i miejsce w konstytucji, ale w życiu realnym nie funkcjonuje.
Nie chodzi tu nawet o techniczne przeszkody, jak utrudnianie sędziom wstępu do siedziby TS, zabieranie im strojów urzędowych czy wyłączanie mikrofonów (sędziowie TS korzystają z gmachu Sądu Najwyższego, którym kieruje Manowska – może więc banalnie blokować własną sprawę). Andrzejewski, który sprawę prowadzi, już 3 września poszedł za linią obrony Manowskiej.