Edukacja zdrowotna jako laboratorium kapitulacji. Nawrocki pokazał, na czym polega prawicowy szantaż
Jak wszyscy pamiętamy, miało być pięknie: niezwykle wprost sprytny gambit, by zrezygnować z obowiązkowych lekcji edukacji zdrowotnej, miał być kolejną cegiełką dołożoną do wyborczej twierdzy Rafała Trzaskowskiego. Oto przecież w założeniu wytrącono oręż z rąk prawicy, by nie mogła mówić w kampanii, że koalicja 15 października chce deprawować dzieci, ucząc je masturbacji, alienacji oraz elgiebetyzacji. O tym, czy dziecko będzie się o swoim zdrowiu uczyło, decydować mieli bowiem rodzice. Pierwszy z takim pomysłem wyszedł Władysław Kosiniak-Kamysz, poparł go w styczniu premier Donald Tusk, a ministra Barbara Nowacka musiała dostosować się do ich woli.
Skutek był łatwy do przewidzenia: prawica i tak mówiła w kampanii, że rząd w porozumieniu z kręgami piekielnymi w Światowej Organizacji Zdrowia chce seksualizować polskie dziatki, i tak na stadionowych płotach co tydzień pojawiały się transparenty odsądzające Trzaskowskiego i Nowacką od czci i wiary. A do tego jeszcze wyborcy liberalno-lewicowi dostali kolejny dowód braku determinacji i sprawczości swoich wybrańców.
Koniec końców zwolennicy koalicji nie zmobilizowali się dostatecznie w dniu wyborów, wygrał je Nawrocki, edukacja zdrowotna jest nieobowiązkowa, a więc masowo ignorowana przez uczniów (Nowacka szacuje, że na pewno wypisze się więcej niż połowa dzieci), a prawicowi politycy, publicyści oraz biskupi bez skrępowania i tak używają jej jako worka treningowego, by ćwiczyć ciosy w „lewacki permisywizm”.
Jednym słowem: pełen sukces, nieprawdaż?
To wszystko się tak cyklicznie powtarza
W ramach rekreacyjnego okładania liberałów i lewaków