Wielka draka w PiS, czyli pachnący mężczyźni w pogoni za władzą. Kto przekona Kaczyńskiego?
Jeśli ktoś zachowuje się jak premier, mówi jak premier, chodzi jak premier i puszy się jak premier, to znaczy, że na pewno jest to Mateusz Morawiecki. Były szef rządu po utracie władzy przez PiS niemal od razu przyjął publiczną pozę kandydata na przyszłego premiera, tworząc jedyny w swoim rodzaju jednoosobowy gabinet cieni.
W mediach społecznościowych Morawiecki regularnie snuje strategiczne wizje dotyczące Polski po przyszłej zmianie władzy: nagrywa krótkie, dynamiczne filmiki, chodzi do popularnych programów internetowych, a w większości wpisów odnosi się do słów i działań Donalda Tuska, zgodnie z logiką, że dla szefa opozycyjnego gabinetu cieni głównym punktem odniesienia jest obecny premier. Ta kreacja odbywa się na dwóch poziomach: po pierwsze, Morawiecki w trybie samochwały stale przypomina o sukcesach Polski w czasach, gdy kierował rządem, a po drugie, odgrywa rolę lidera, dając do zrozumienia, że sukcesy wrócą, gdy znów zasiądzie w najważniejszym fotelu warszawskich Alei Ujazdowskich, i że jest na to gotowy oraz przygotowany.
Ostatnio Morawiecki gościł w Kanale Zero. Energiczny, pozytywny, luźny, bez marynarki i krawata, w koszuli z podwiniętymi rękawami tłumaczył prowadzącemu rozmowę Krzysztofowi Stanowskiemu, jak wspaniale było, gdy sprawował władzę, i jak źle jest obecnie, gdy władzę sprawuje ktoś inny. Ale poza typowym opozycyjnym banałem w dyskusji pojawiły się również co najmniej dwa znaczące wątki.
Po pierwsze, Morawiecki otwarcie uderzył w Zbigniewa Ziobrę i najbardziej radykalną frakcję w PiS, mówiąc, że pozostawał (i jak można domniemywać, nadal pozostaje) z Ziobrą w głębokim sporze, a były minister sprawiedliwości był niepotrzebnie konfliktowy oraz nieudolny.