Podskórnie toczącą się dyskusję zdetonował publicznie Aleksander Kwaśniewski, który niedawno w radiu TOK FM powiedział, że uważa koalicję PiS-SLD za możliwą, oczywiście w dłuższej czasowej perspektywie. I że, jego zdaniem – paradoksalnie – byłby to prawdziwy, choć nieoczekiwany, historyczny kompromis. Nie taki miękki, gdzie „czerwony” układa się z „różowym”, ale taki, gdzie partie o bardzo zdecydowanych poglądach, także na przeszłość, przechodzą ponad historycznymi podziałami. Minęło przecież 20 lat, czyli właściwie czas jednego pokolenia, i dawne bariery tracą już na znaczeniu.
Jerzy Szmajdziński SLD, Jarosław Kalinowski PSL, Krzysztof Putra PiS.
Kwaśniewski dodawał także, że na miejscu Donalda Tuska nie bagatelizowałby porozumienia SLD-PiS w sprawie mediów publicznych i wszystkiego, co może z tego wyniknąć w przyszłości. A konsekwencją może być osamotnienie Tuska; nawet jeśli jego partia wygra kolejne wybory, ale nie będzie mogła samodzielnie rządzić. Wówczas nieoczekiwanie do władzy może dojść sojusz słabych. To będzie ich jedyna szansa.
Medialne "nigdy"?
Znamienne były relacje zainteresowanych. Nigdy z PiS – zaklinali się działacze SLD, tłumacząc medialną koalicję zdradą PO, która nie doceniła misji mediów publicznych i nie chciała dać sztywno zapisanych w ustawie pieniędzy na ich utrzymanie. Działacze PiS byli ostrożniejsi. „W SLD też są rozsądni ludzie” – argumentował na przykład Joachim Brudziński. Adam Lipiński, po odejściu Ludwika Dorna numer dwa w partii, nie potwierdzał i nie zaprzeczał, że jakieś rozmowy prowadził, raczej, jak to w jego zwyczaju, unikał jednoznacznych wypowiedzi.