Premiera „Traviaty” Giuseppe Verdiego w Operze Narodowej
Rozmowa z Mariuszem Trelińskim
Dorota Szwarcman: Jak to się stało, że w końcu reżyseruje pan „Traviatę”? Pamiętam, że rok temu zapowiadał pan wystawienie opery Benjamina Brittena „Peter Grimes” z Valerym Gergievem.
Mariusz Treliński: Planuję realizację różnych tytułów, m.in. „Lulu” Albana Berga, a z Gergievem – „Lady Macbeth mceńskiego powiatu” Dymitra Szostakowicza. Gergiev dyrygował tu już parokrotnie, ale bardzo chcę, żeby zrobił coś z naszą orkiestrą od podstaw. Oczywiście w jego wypadku owo „od podstaw” może oznaczać zaledwie tydzień, przecież on ma tyle zajęć na całym świecie, a we własnym teatrze przygotowuje premierę w dwa-trzy dni.
Wracając do „Traviaty”, jej wystawienie było potrzebne, by stworzyć równowagę, ponieważ gramy i planujemy dużo nowoczesnych rzeczy, co jest moim priorytetem, jednak trzeba też zestawiać współczesność z repertuarem tradycyjnym.
Ale poprzednia realizacja „Traviaty”, autorstwa Marka Weissa-Grzesińskiego, była w ostatnich latach grywana. To co prawda stary spektakl, z 1987 r., jednak wielu innych ważnych dzieł klasyki operowej dawno tu nie było.
„Traviata” rzeczywiście była, ale już od paru lat chcieliśmy ten spektakl zdjąć, bo strasznie się zestarzał. Problem polega na tym, że ta opera powinna być w repertuarze. Kiedy więc dowiedziałem się, że w danym czasie możemy pracować z Olą Kurzak i Andrzejem Dobberem, nie mieliśmy wątpliwości, że to będzie najlepszy tytuł.
A przy tym pierwsze zmierzenie się Aleksandry Kurzak z rolą Violetty.
Ważny też był wybór dyrygenta. Moją najukochańszą interpretacją „Traviaty” jest słynne nagranie Carlosa Kleibera z 1987 r.