Wchodzący na ekrany naszych kin dokument Janusa Metza Pedersena „Armadillo. Wojna jest w nas” opowiada o afgańskim konflikcie, ale nie poprzestaje na reporterskiej sprawozdawczości. Filmowy obraz chłopców malowanych i ich wytęsknionej wojenki okazuje się opowieścią o ponowoczesnej kulturze i współczesnym człowieku, którego wyobraźnia zbudowana jest z kulturowych przekazów, utkana z filmowych klisz i wypełniona medialną pulpą. Duński reżyser żongluje konwencjami, by pokazać, że szklane ekrany, w których odbijają się wojny i traumy naszych czasów, kłamią i mamią.
Kiedy prezydent Richard Nixon opisywał fiasko wojny w Wietnamie, przekonywał, że za jej negatywną ocenę wśród amerykańskich obywateli odpowiedzialne są media, które relacjonowały kolejne bitwy, ale nie odpowiadały na podstawowe pytanie „Po co walczymy?”. Widzowie mieli więc wrażenie moralnej bezzasadności wojny. Pierwsza „telewizyjna wojna Ameryki” została przegrana. Pokazała jednak, że w świecie oplecionym przez medialne sieci sposób relacjonowania konfliktu jest nie mniej istotny dla jego ostatecznego rozstrzygnięcia niż batalistyczne starcia.
W filmie „Armadillo...” reżyserska zabawa cytatami służy temu, by pokazać, jak łatwo ulegamy indoktrynacji, jak media zapraszają nas do krwawej wojennej łaźni, jednocześnie zapewniając nam sterylne warunki seansu. Metz Pedersen z gracją porusza się po filmowych konwencjach – posługuje się ikonografią kina militarystycznego, nawiązuje do estetyki gier wideo, pacyfistycznych dramatów i... filmów SF rozgrywających się w postapokaliptycznych scenografiach.