A narodziny wcale nie były łatwe. Literackim pierwowzorem cyberpunkowego arcydzieła była powieść Philipa K. Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach”. Brian Aldiss, inny z gigantów SF, nazwał Dicka jednym z największych i najbardziej niedocenianych pisarzy, nie tylko w ramach gatunku, ale również „głównego nurtu” literatury (do którego zresztą Dick całe życie bezskutecznie aspirował). Jego proza stawiała przed czytelnikiem różnorakie wyzwania – cyberpunk z samej swej istoty ma wywoływać u odbiorcy dyskomfort, na co nakładała się niełatwa, wymagająca skupienia narracja i trudna, nieprzystająca do obiegowej opinii o SF, tematyka.
W czasach, w których fantastyka naukowa opisywała przygody kosmicznych herosów, Dick - poruszając się po cienkiej granicy pomiędzy szaleństwem a geniuszem - zadawał pytania o człowieczeństwo, religię, granice i cel postępu. Nie dawał jednak optymistycznych odpowiedzi, nie dawał nawet w ogóle odpowiedzi. Wieszczył zwycięstwo równie bezdusznych, co wszechmocnych korporacji. Mimo uznania - otrzymał m.in. prestiżową nagrodę Hugo za „Człowieka z wysokiego zamku” - Dick za życia nie cieszył się wielką popularnością. Ta miała przyjść wraz z karierą jego fabuł w Hollywood, której jednak nie doczekał – pisarz zmarł na zawał 2 marca 1982 roku.
Pomysł sfilmowania „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach” narodził się jednak kilka lat wcześniej w głowie scenarzysty Hamptona Fanchera.
Przyszłość jest mroczna
Fancher pozostał wierny duchowi książki, ale w porównaniu z nią uprościł znacznie historię, przesuwając środek ciężkości opowieści na sprawy związane z ekologią i przeludnieniem. By stworzyć wiarygodny wątek romansowy, usunął postać żony Deckarda, w finale uśmiercił Rachael, a o całości myślał jak o detektywistycznym SF.