Maszyna do pisania
Ignacy Kraszewski. Najwybitniejszy dziennikarz wszech czasów
Prawdopodobnie nigdy nie policzymy, ile naprawdę napisał. W przybliżeniu: ponad 200 powieści, około 150 nowel, opowiadań i obrazków, około 20 sztuk, setki prac historycznych, kilka tomów relacji z podróży, poezje, przekłady, edycje źródeł historycznych. Ale są jeszcze setki, a może tysiące niepublikowanych, a często niepodpisanych szkiców, artykułów, recenzji, notatek, wreszcie niepoliczone dziesiątki tysięcy listów.
To pisarz o gargantuicznym apetycie na tworzenie i lekturę, jego zachłanność nie miała miary: był powieściopisarzem, historykiem, dramaturgiem, poetą, etnografem, krytykiem, bibliofilem, kolekcjonerem, edytorem, grał na fortepianie i komponował, malował i rysował. Albo wyobraźmy go sobie około siedemdziesiątki, kiedy pisze siedem powieści w roku, ma romans z 30-letnią Christine Thaler, utrzymuje cztery domy, organizuje siatki szpiegowskie w Berlinie i Petersburgu, a raporty o nim lądują na biurkach cara Aleksandra i kanclerza Bismarcka. Niepojęte i niepojmowalne! Kiedyż wreszcie kino zainteresuje się życiem naszych pisarzy?!
Kraszewski jest dowodem, że istnieje popęd, którego nie odkryli psychoanalitycy – popęd narracji. Nie mam na myśli prostej skłonności do mówienia ponad miarę – jak powiada Zagłoba – „żeby się para w gębie nie zagrzała”. Chodzi o przymus opowiadania, dręczący nałóg, który w skrajnych przypadkach wyraża się histerycznym przekonaniem, że to, co nieopowiedziane lub nieprzeczytane, zmierza do nicości, a opowiedziane byle jak powiększa tyko zgiełk i chaos pospolitej gadaniny. Kraszewski był nieuleczalnym nałogowcem opowiadania, który rzuca się na każdy temat, bo wszystko jest warte opowiedzenia. „Będzie wszystkiego po trosze: i szlachty, i panów, i świeckich, i duchownych, i literatów, i gospodarzy, i prawników, lekarzy – i ty będziesz, szanowny czytelniku, i ja” – obiecywał w „Latarni czarnoksięskiej”.