Hollywood nie rozpieszcza fanów filmowych komedii. Według producentów z Fabryki Snów, komedia nie musi być zabawna, musi szokować. Bez skandalu nie ma zainteresowania mediów, a bez niego trudno o finansowy sukces. Twórcy zza oceanu raczą nas więc koszarowymi żartami, opowiadają wciąż te same historie kawalerskich wieczorów i rozprawiają o seksualnych dylematach nastoletnich chłopców. Wakacyjny wysyp kinowych wiców nie przynosi nadziei na śmieszniejsze jutro. Pokazuje za to, jak skonwencjonalizował się język dzisiejszych satyryków. Nad współczesną komedią unosi się duch Judda Apatowa. Wisi nad żenującym „Kochanie, poznaj moich kumpli” Stephana Elliotta i nad wtórnymi „Kuzynami” Daniela Sáncheza Arévalo. Autor „Funny People” wyczuł ducha czasów. Jego opowieści o trefnisiach, którzy przejść muszą szybki kurs dojrzewania, okazały się strzałem w dziesiątkę. Publiczność polubiła schemat bromances (kumpelskich romansów) do tego stopnia, że doczekał się on nawet żeńskiej inkarnacji w postaci „Druhen” Paula Feiga, a niegrzeczne żarty, które od lat zapewniają popularność scenicznym komikom, sprawdziły się także na dużym ekranie.
„Nie ma nic nowego w komediach o nieudacznikach. To robił już Buster Keaton. My po prostu robimy Keatona dla naszej generacji” – mówił Judd Apatow w ankiecie „Playboya”. Uznawany za jednego z najbłyskotliwszych ludzi w Hollywood reżyser „Czterdziestoletniego prawiczka” dobrze wie, jak robić biznes na filmowych dowcipach. Do idealnego kinowego świata, zamieszkiwanego przez wymuskane panie i przystojnych panów, wprowadził feerię dziwnych postaci: pociesznych grubasków, nieodpowiedzialnych trzydziestolatków i emocjonalnie niedojrzałych Piotrusiów Panów.