Zanim jednak zachwycimy się zebranymi eksponatami, a jest czym, warto zdać sobie sprawę z obiektywnych i subiektywnych ograniczeń tego wielkiego muzealnego przedsięwzięcia. Zacznijmy od dość oczywistej prawdy: my, Polacy, mamy do epoki Jagiellonów szczególny sentyment, kojarzy się nam jak najlepiej. Już od jej zarania – z najbardziej ulubioną przez nas historyczną bitwą pod Grunwaldem i z granicami od morza do morza. A dalej – z Wawelem, którym chwalimy się światu, ołtarzem Wita Stwosza, Złotym Wiekiem, fraszkami Kochanowskiego, Rejowskim „Polacy nie gęsi”, ale i ze wzruszającą opowieścią o uczuciu łączącym Zygmunta II Augusta z Barbarą Radziwiłłówną.
Na wystawie chodzi jednak o Europę, a konkretnie dodatkowo o Czechy i Węgry z przyległościami, w tych właśnie bowiem krajach przez jakiś czas także rządzili Jagiellonowie. Krótko, teoretycznie pół wieku, praktycznie – za panowania jednego tylko władcy, Władysława II Jagiellończyka.
Słabo to wypada na tle Polski (niemal dwa wieki), a w dodatku nie były to rządy, które w jakiś szczególny sposób zapisały się w dziejach obu krajów. Z tamtych czasów Czesi i Węgrzy na pewno dużo lepiej i cieplej wspominają choćby panowanie króla Macieja Korwina, który nie tylko wzmocnił potęgę Madziarów, ale okazał się światłym reformatorem, wybitnym humanistą i mecenasem sztuki, poliglotą, właścicielem jednego z najwspanialszych wówczas europejskich księgozbiorów. Jagielloni w obu krajach byli jedynie historycznym epizodem, po którym niewiele (szczególnie na Węgrzech) zachowało się pamiątek.
Pamiętajmy wszak, że krótko, bo krótko, ale byli Jagiellonowie europejską potęgą, a ich zwierzchnictwo rozciągało się wzdłuż ramion imponującego trójkąta, którego rogi znaczyły morza: Bałtyckie, Czarne i Adriatyk.