Skończyło się tournée Joanny Szczepkowskiej po redakcjach, stacjach radiowych i telewizyjnych, w których tłumaczyła, co miała na myśli, pisząc o lobby gejowskim w teatrze, a czego z pewnością nie. Skończyło się pisanie sprostowań i odpowiedzi na rozmaite listy poparcia i wyparcia. Na okładce „Przekroju” przytulili się do siebie niedawni adwersarze: aktor Teatru Narodowego Grzegorz Małecki i felietonista oraz szef Instytutu Teatralnego Maciej Nowak. Małecki, kpiąc (nierzadko dowcipnie) w wywiadzie w „Rzeczpospolitej” z nowoczesnego, eksperymentującego teatru (ale też z goniących za tanią sensacją mediów), powiedział m.in.: „Dramaturg (...) wpada zwykle z całą świtą. I tak na małej scenie jest: reżyser, choreograf, ktoś od świateł, dwie dziewczynki, które piszą o reżyserze pracę magisterską, delegaci »Krytyki Politycznej« i koniecznie para gejów, którzy nie wiadomo, czym się zajmują, ale dobrze, żeby byli”.
Nowak to podchwycił, rozdmuchał w felietonie i zrobił z aktora pierwszego (oczywiście do czasu wkroczenia na scenę Szczepkowskiej) homofoba polskiego teatru. Na co ten odpowiedział listem otwartym. Publiczna korespondencja Nowaka i Małeckiego zainspirowała z kolei Szczepkowską do napisania o rozpanoszonym w teatrze, a bezkarnym dzięki obowiązującej politycznej poprawności, homoseksualnym lobby. Bez podawania nazwisk, ale na tyle sensacyjnie, że tematem zajęły się wszystkie media w kraju.
W efekcie wszyscy aktorzy, którym nie udało się zrobić kariery, wreszcie znaleźli winnego. Widzowie dowiedzieli się, że męska nagość, którą są epatowani w niektórych spektaklach, to nic innego (np.