Kolejna fala w debacie o kulturze sieci społecznościowych, Google i smartfonów dowodzi, że to raczej ewolucja – wystarczy przestać na nią patrzeć przez pryzmat końca XX w. O tym przekonują: Tom Standage, dziennikarska gwiazda „The Economist”, w książce „Writing on the Wall” (w podtytule: „Media społecznościowe – pierwszych 2000 lat”) i Clive Thompson, kanadyjski publicysta „Wired” i „New York Timesa”, w znakomitym „Smarter Than You Think” (w podtytule: „Jak technologia ulepsza nam mózg”). Ten drugi zaczynał jako krytyk internetowej kultury, więc tym lepiej dziś rozmontowuje niemiłe stereotypy.
1. To nie wtórny analfabetyzm
Internet przyniósł wodospad tekstów – pisze Thompson. I proponuje swoje szacunki: każdego dnia wysyłamy 154 mld maili, 500 mln twittów, do tego jakiś milion wpisów na blogach i 1,3 mln komentarzy w samym tylko Wordpressie – a to jeden z wielu systemów blogowych. Do tego doliczyć trzeba 16 mld słów na Facebooku, i to tylko w Stanach Zjednoczonych. No i – bagatelka – miliardy esemesów. „Według moich wyliczeń – kontynuuje Thompson, który jako stypendysta MIT liczyć potrafi – piszemy codziennie co najmniej 3,6 bln słów. Odpowiednik 36 mln książek”.
Zaznacza, że pominął wiele sfer działalności w sieci, ale natychmiast porównuje: w amerykańskiej Bibliotece Kongresu można znaleźć 35 mln książek. Fraszka, razem piszemy tyle łącznie w niespełna dzień. Listów w wersji elektronicznej piszemy dziennie (średnio) tyle, co kiedyś na papierze przez cały rok.
Ta eksplozja słowa pisanego ma jednak ważniejszy aspekt.