Ceremonia wręczenia Oscarów za 2015 r., którą w nocy z 28 na 29 lutego poprowadzi czarnoskóry komik Chris Rock, zapowiada się wyjątkowo ciekawie. Od miesiąca na łamach „The New York Times” i branżowego „The Hollywood Reporter” trwa burzliwa debata na temat zasad funkcjonowania Akademii, która nie nominowała w tym roku czarnoskórych filmowców. Padły oskarżenia o rasizm, ageizm i dyskryminację kolorowych mniejszości. Podliczono też, że w 88-letniej historii tej nagrody na 2947 przyznanych statuetek zaledwie 12 zdobyli Afroamerykanie. W ciągu ostatnich 15 lat stanowili jedynie 10 proc. nominowanych aktorów. W proteście reżyser Spike Lee, hollywoodzki gwiazdor Will Smith oraz niedawna laureatka Lupita Nyong’o nie przyjęli zaproszeń na uroczystość. Głos zabrał nawet prezydent Obama, przypominając, że sprawa ma szerszy kontekst i należy ostrożnie ważyć argumenty.
Akademia już na to wszystko zareagowała, zapowiadając, że sukcesywnie do 2020 r. zmienią się procedury wyłaniania nominowanych, co ma wyrównać szanse, wprowadzić większą różnorodność, w tym podwoić liczbę kobiet biorących udział w głosowaniu.
Jeśli chodzi o same filmy, w tym roku zwraca uwagę silny nurt retro na swój sposób rewidujący wyobrażenia o epoce zimnej wojny („Carol”, „Most szpiegów”). Współczesność reprezentują dramaty z zacięciem społecznym, podejmujące próbę krytycznego spojrzenia na kryzys ekonomiczny („Big Short”), sens i znaczenie zawodu dziennikarskiego („Spotlight”), status osób transpłciowych („Dziewczyna z portretu”), traumę nieletnich wychowanych w niewoli („Pokój”). Tym razem, być może ze względu na zbliżające się wybory prezydenckie w USA, brakuje tytułów zaangażowanych politycznie.