Za nowościami wydawniczymi nie sposób nadążyć, to oczywiste. Jerzy Pilch mówił w jednym z wywiadów, że książkami czasem wystarczy się otoczyć, czytać we własnym tempie, mieć je przy sobie. Z pełną świadomością, że nie do wszystkich zdąży się zajrzeć, nie wszystkie zdoła się gruntownie poznać, a już na pewno nie do każdej po latach uda się powrócić. Choćby bardzo się chciało.
A ile książek porzuciliśmy w trakcie lektury?...
Powtórzmy – czytanie to nie wyścig. I nie o lekcje szybkiego czytania tu chodzi, których efektywność co niektórzy badacze zaczynają kwestionować (prócz tempa nie uczą choćby krytycznego myślenia). Chodzi raczej o poczucie, że nie ma się (subiektywnie rozumianych) zaległości. Że czyta się dosyć. Sporo się mówi o kryzysie czytelnictwa, ale są i tacy, którzy chętnie czytaliby więcej (a nawet już podnoszą pod tym względem średnią krajową), tylko – no właśnie – bywa, że brak czasu.
Peter Bregman, publicysta „Harvard Business Review”, przytacza na łamach pisma taką historię – wysłuchiwał w latach 80. wykładu w otoczeniu innych bystrych umysłów. Z siedzącą obok dziennikarką Glorią Emerson podzielił się refleksją: „To tak nadzwyczajne, że możemy tu być. Dyskutować z mądrymi, rozumnymi ludźmi!”. Znajoma odparła: „Nie bądź głupi, każdy mógłby do nas dołączyć. Wystarczy od czasu do czasu coś przeczytać”. Teraz Bregman prowadzi podcast o książkach, głównie reportażach.
Czytanie, poza tym, że zaspokaja ciekawość poznawczą, zdejmuje z człowieka stres. Dowiedziono, że wystarczy nawet 6 minut codziennej lektury, żeby spojrzeć na rzeczywistość i swoje sprawy z nieco innej perspektywy, a poza wszystkim – żeby się odprężyć. Czytanie pochłania jednak czas. Zauważmy, że prawie żadna inna czynność nie wymaga tyle co czytanie – skupienia, rezygnacji z innych aktywności.