Kultura

Ludzie ogołoceni

Wiedziałem, kto to jest, nie wiedziałem natomiast, ile znaczy w świecie fotografii.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności moje rodzinne miasto uchodzi w kulturze za zagłębie sztuki fotografii. Szczęśliwi mieszkańcy miasta, którzy wśród swoich obywateli mieli tuzy takie jak Jerzy Lewczyński i Zofia Rydet. Lewczyńskiego poznałem u kresu jego życia. Kres ten, rozpisany na nowotworowe raty, był fantastycznym czasem wydawniczej aktywności artysty. Ukazały się przepiękne albumy z jego zdjęciami, książka o nim, a retrospektywne wystawy objechały kraj. Później artysta zmarł.

Historia Zofii Rydet z kolei to rodzaj wydawniczej paruzji. Oto dzierżę w dłoniach „Zapis socjologiczny” – monumentalny album z wybranymi zdjęciami legendarnego cyklu. Przygotowana i wydana przez gliwicką Czytelnię Sztuki księga, z sugestywną przedmową Wojciecha Nowickiego, to biblia dla tych, którzy kojarzą fotografię z czymś innym niż narcystyczną manierą selfie, infantylizmem sweet foci i pornografią dnia codziennego globalnej celebrytozy. Rydet, rocznik Czesława Miłosza, opuściła ten padół, kiedy miałem 20 lat. Jak przez mgłę pamiętam zgarbioną kobietę, która z rzadka spacerowała po gliwickim rynku. Wiedziałem, kto to jest, nie wiedziałem natomiast, ile znaczy w świecie fotografii.

Prace nad „Zapisem…” rozpoczęła mniej więcej wtedy, kiedy się urodziłem. Pracowała nad nim do końca życia. 20 lat dokumentowania ludzkich twarzy, ujętych w naturalnym środowisku życia. Te twarze patrzą na nas dzisiaj jak wyryte w twardej fakturze świata, którego jest już coraz mniej. Chałupy, izby, klitki, aneksy kuchenne, a w nich niczym siedzące bóstwa ludzie wewnętrzni. Nigdy wcześniej nie widziałem tyle głębi w zdjęciach portretowych, w statycznych do bólu kadrach przechwytujących spojrzenia rzucane z jakichś nieogarnionych rejonów, cokolwiek to znaczy, duszy.

Polityka 7.2017 (3098) z dnia 14.02.2017; Kultura; s. 79
Reklama