Jesteśmy konserwatywni, ale mamy ugruntowaną tradycję tolerancji. Dla przykładu obecny rząd jest przeciwko homoseksualistom i takim rzeczom. Ale nie ściga ich prokuratura” – powiedział w czasie dyskusji w Oksfordzie Lech Morawski, jeden z tych nowych, zaprzysiężonych w nocy sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Powiedział to święcie przekonany, że wystawia dzisiejszym władcom Polski jak najlepsze świadectwo. Są przecież jak Stalin ze starego dowcipu, w którym dziecko prosi: „Wujku, daj cukierka!”, Wissarionowicz odpowiada: „Paszoł won, mały sukinsynu!”, kamera zaś najeżdża na planszę z napisem: „A mógł zabić!”.
Do nieopisanej ignorancji, a nawet głupoty niektórych posłów zdążyliśmy się już przyzwyczaić, ale te same właściwości w przypadku sędziego Trybunału Konstytucyjnego nadal wstrząsają. Nie dość bowiem, że teoretycznie niezależny sędzia Morawski przedstawił się w Oksfordzie jako rzecznik stanowiska rządu, to jeszcze z dumą oświadczył, że rząd łamie konstytucję, bo przecież tym właśnie jest bycie „przeciwko homoseksualistom i takim rzeczom”. Pewnie się jeszcze zdziwił, że mu nie klaszczą! Profesor prawa wyparł ze świadomości, że w demokratycznym kraju europejskim rządowi nie wolno być przeciwko żadnej grupie obywateli, ponieważ konstytucja nakazuje instytucjom i organom państwa równe traktowanie wszystkich. Koniec, kropka. Nie ma tu miejsca na żadne „ale”.
Wyobrażam sobie, że po takim ekscesie w państwie zachodniego kręgu kulturowego sędzia zostałby odwołany w trybie dyscyplinarnym, a rząd odciąłby się od jego enuncjacji i potwierdził wierność zapisom konstytucji. Ale nie u nas – tu sędzia Morawski nadal pełni swą funkcję jak gdyby nigdy nic, rząd nabrał wody w usta, a partia niedobrej zmiany idzie w zaparte, twierdząc, że wypowiedzi z Oksfordu zostały źle przetłumaczone (tłumaczenie jest poprawne, ale przeciętny wyborca PiS raczej tego nie sprawdzi).