Podczas gorących dni demonstracji w obronie wolnych sądów Filipowicz powrócił z jednym ze swoich wierszy z czasu stanu wojennego, zatytułowanym „Niewola”: „W państwie totalitarnym/Wolność/Nie będzie nam odebrana/Nagle/Z dnia na dzień/Z wtorku na środę/Będą nam jej skąpić powoli (…)/Aż pewnego dnia/Po kilku lub kilkunastu latach/Zbudzimy się w niewoli/Ale nie będziemy o tym wiedzieli/Będziemy przekonani/Że tak być powinno/Bo tak było zawsze”.
Wiersz cytowano w mediach tradycyjnych i społecznościowych. Filipowicz wrócił do pisania wierszy (nazywał je małymi prozami) w latach 80., kiedy miał potrzebę szybkiej reakcji na rzeczywistość. Czuł się przede wszystkim prozaikiem. Jego postać przypomniał wydany w zeszłym roku zbiór korespondencji z Wisławą Szymborską „Najlepiej w życiu ma twój kot”. Twórczości Filipowicza nie wznawiano od dawna – ostatni wybór opowiadań o tematyce żydowskiej („Cienie”) przygotowała Wisława Szymborska 10 lat temu.
Kornel Filipowicz był przede wszystkim autorem opowiadań, jednym z najlepszych w polskiej literaturze. Napisał ich blisko 200. „Nadziwić się nie mogę Jego całkowitej nieobecności” – pisał Jerzy Pilch 10 lat po jego śmierci w 2000 r. Pilch należał do kręgu młodych twórców, którzy do Filipowicza pielgrzymowali w Krakowie, nazywali go nawet „Don Korleone”, bo choć nie rządził twardą ręką, to był bezdyskusyjnym autorytetem, takim w dodatku, który poświęcał tym młodym wiele uwagi. Wspominali potem kawę pitą z miniaturowych filiżanek, wielkie biurko, dom pełen pamiątek. Pilch tak opisał wizyty u niego: „»Coś tam przyniósł?« – pytał, zapalając papierosa. »Opowiadanie«. »Wieleż ma stron?«. »Dwanaście«.