70-letni Tadeusz Kościuszko (Artur Żmijewski) drepcze po pokoju w szwajcarskiej Solurze. Miał prowadzić tytułową lekcję polskiego dla Emilii (Eliza Rycembel), młodej córki gospodarzy domu, w którym mieszka. Miał prowadzić, bo zafascynowana raz za razem wykrzykiwanymi przez starca hasłami („Insurekcja”, „Polska”, „Zabory”, „Pani Lubomirska”, „Kosy to świetna broń biała”) dziewczyna nic sobie nie robi z nauki polskich zaimków zwrotnych i wlepia wzrok w weterana.
Kościuszko nieczuły na ewidentne zaloty dużo młodszej kobiety kontynuuje narrację: o wojnie, pokoju, zdradzie i cnocie. Gdyby zobaczył to Vladimir Nabokov, to najpierw mlasnąłby z zachwytu, a potem usnął z nudów.
Gadające głowy
Darujmy sobie niespecjalnie postępowy wydźwięk dramatu, który sprowadza bohaterkę do roli lustra, w którym Kościuszko może się dowolnie przeglądać (tekst został napisany w 1988 roku). Nie chodzi też o to, że postaci są naszkicowane grubą kreską, Kościuszko jest posępny i melancholijny, a Emilia to podręcznikowa „lolitka”. O dziwo rozczarowani będą też ci, którzy szukaliby odniesień do współczesnej polityki. Wszak Kościuszko złożył przysięgę przed carem Pawłem I, a później uznał ją za nieszczerą, co byłoby ciekawym kontrapunktem dla pisowskiej narracji historycznej hołubiącej wyimaginowanych bohaterów, bez cienia skazy w życiorysie.
Chodzi o to, że w spektaklu dosłownie nic się nie dzieje. Bohaterowie pokonują długie kilometry, chodząc w kółko po kilku pomieszczeniach, i nic z tego nie wynika. Tekst naszpikowany politycznymi frazesami sprawia, że romans między bohaterami de facto nie jest w stanie zaistnieć.