Pełna sala na koncercie z muzyką awangardową to nie codzienność, tym bardziej jeśli instrumentem solowym jest tuba. Po występie Zdzisława Piernika wszyscy są jednak zachwyceni. Może oprócz organizatorów, których martwi ociekająca wodą umowa. Podpisując dokument, solista upuścił ją do wielkiej plastikowej miednicy, która stanowi istotny element jego niezwykłego show. Jeszcze przed momentem wirtuoz zanurzał w niej dźwięczniki swojego unikatowego, ważącego kilkanaście kilogramów instrumentu i bulgotał nimi pod taflą wody. Teraz odbiera gratulacje, umawia się na wywiady i wymienia kontaktami z młodymi muzykami. Dopytuje, kiedy opublikowana zostanie rejestracja koncertu, bo przyda mu się, kiedy będzie pisał do organizatorów wydarzeń kulturalnych lub starał się o stypendium. Poza tym internet to świetny kanał promocyjny. Zdzisław Piernik ma teraz dobry czas.
W zależności od źródła można znaleźć dwie daty urodzenia Zdzisława Piernika. W przypadku urodzonych w okresie okołowojennym takie rozbieżności nie są jednak niczym szczególnym. Tym bardziej że artysta niechętnie opowiada o swoim dzieciństwie. Wiemy o nim głównie za sprawą jego córki – dziennikarki radiowej Dwójki, która cztery lata temu przygotowała obszerny reportaż o swoim ojcu.
Uczeń
Piernik urodził się w Płowcach na Kujawach. Z lat po wojnie zapamiętał biedę i fortepian znajdujący się w szlacheckim dworku, który nowa władza zamieniła w podstawówkę. Instrumenty znajdowały się także w domu, ponieważ ojciec oraz wuj grali na okolicznych potańcówkach. Rodzice wspierali więc rozwój muzycznych zainteresowań syna. Od najmłodszych lat Piernik jeździł rowerem na lekcje skrzypiec do pobliskiego Radziejowa Kujawskiego. Miał nawet swój instrument, który ojciec kupił mu za 20 zł i dwa worki pszenicy.