Książka „Piosenka musi posiadać tekst. I muzykę. 200 najważniejszych utworów polskiego rocka” – jak słusznie zauważył w Dwutygodniku Paweł Dunin-Wąsowicz – coś innego obiecuje, niż dostarcza. Według autorów głównym kryterium doboru komentowanych piosenek ma być ich doniosłość „dla ich wykonawców, dla swoich nurtów, dla swoich czasów”. Nie jest aż tak źle, jak pisze Dunin-Wąsowicz (porównujący rzeczoną książkę z tłustą golonką, którą dają nam w restauracji zamiast zamówionego krwistego steka), otrzymujemy jednak efekt nader subiektywnej selekcji z nadreprezentacją utworów z lat 80. – przy niedoszacowaniu tych z XXI w. – i dość swobodną interpretacją „rockowego charakteru” dokonań z lat 60. i 70. XX w.
Z inspirowaną zachodnim rockiem polską muzyką tych dwóch dekad władza miała kłopot. Dlatego już po pierwszym zachłyśnięciu się polskiej młodzieży rock’n’rollem, co miało miejsce prawie dekadę wcześniej niż początek historii opowiadanej przez Jana Skaradzińskiego i Konrada Wojciechowskiego, próbowano tę hałaśliwą muzykę najpierw zinfantylizować, a potem spacyfikować. W Polskiej Kronice Filmowej z grudnia 1956 r. jest fragment występu piosenkarki Carmen Moreno, śpiewającej: „tere-fere, ecie-pecie,/bawmy się jak małe dzieci,/bo my też już wreszcie mamy/rock and roll”. Taka była polska wersja amerykańskiego przeboju Billa Haleya „Rock Around the Clock”. Potem w marcu 1959 r. powstał pierwszy polski zespół rock’n’rollowy Rythm and Blues, który już w czerwcu następnego roku został rozwiązany po decyzji Ministerstwa Kultury wprowadzającej zakaz występów w większych salach. Po występach zespołu na Śląsku głos zabrał sam I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Edward Gierek: „Jesteście na Śląsku.