O Zofii Nałkowskiej nie byłoby ostatnio głośno, gdyby nie sumienni internauci i łowcy absurdów zarazem. Kiedy PiS wymyślił kary za sformułowanie „polskie obozy śmierci”, ktoś odpowiedział cytatem z „Medalionów”, w którym padły właśnie te niefortunne słowa. I to w 1946 r., po raz pierwszy w historii na kartach literatury. „Skazać Nałkowską!” – żartowano. „Oho, zaraz wkroczy armia cenzorów” – ostrzegano jeszcze z przymrużeniem oka.
Chętni do cenzurowania (nazywanego „korektą”) „Medalionów” szybko się jednak znaleźli. Na czele z posłem PiS i prezesem Komitetu Katyńskiego Andrzejem Melakiem, który wyjaśniał Wirtualnej Polsce: „Wiem, że autorce nie chodziło o przypisywanie nam zbrodni niemieckich, ale należy to wyjaśnić. Książkę czytają uczniowie, czytają ludzie za granicą i mogą to źle zrozumieć”. Poseł żąda dopisku, że obozy były niemieckie. „Chodzi o prawdę. To może być komentarz historyka czy innego eksperta. Ważne, żeby to podkreślić” – tłumaczył, apelując, by książce przyjrzały się z uwagą resorty edukacji i kultury.
Ludzie ludziom…
Moment na „poprawianie” książki jest szczególny nie tylko ze względu na okoliczności polityczne i dyplomatyczne, ale i dlatego, że „Medaliony” wróciły do spisu lektur uzupełniających dla szkół ponadpodstawowych. Minister Anna Zalewska pod koniec stycznia podpisała odpowiednie rozporządzenie, więc nowe podstawy programowe wkrótce zaczną obowiązywać. „Medaliony” – co prawda nie w całości – znowu będzie się czytać.
Ale sporny fragment – o ile przetrwa w tej formie – będzie pewnie pomijany. Przytoczmy go z kontekstem: „Nie dziesiątki tysięcy i nie setki tysięcy, ale miliony istnień człowieczych uległy przeróbce na surowiec i towar w polskich obozach śmierci.