Droga krzyżowa na wózku
Nowy film Gusa Van Santa potwierdza, że reżyser wrócił do formy
Ostatnie sezony nie były udane dla Gusa Van Santa. Klasyk amerykańskiego kina niezależnego po wspaniałym „Obywatelu Milku” jakoś nie potrafił się odnaleźć. Ekologiczny „Promised Land” (2012), wymierzony w potężne naftowo-gazowe korporacje dewastujące środowisko bezmyślną eksploatacją złóż łupkowych – słuszny, ale naiwny – nie porywał mimo zaangażowania Matta Damona. „The Sea of Trees” (2015), duża, ambitna produkcja hollywoodzka z Matthew McConaugheyem, Naomi Watts i Kenem Watanabe, rzecz o przyciąganiu śmierci w słynnym lesie samobójców na zboczach góry Fuji, została bardzo źle przyjęta w Cannes. Krytycy nie mieli litości dla pretensjonalnej wymowy filmu, który w wielu krajach, m.in. także w Polsce, nie wszedł nawet do kin.
Gus Van Sant zaskoczył w Berlinie
Na szczęście to już przeszłość. Po zmarnowanej dekadzie 66-letni Van Sant w Berlinie zaskoczył może nie arcydziełem, lecz w pełni wartościowym, doskonale przemyślanym portretem Johna Callahana, zmarłego w 2010 roku karykaturzysty publikującego w „Willamette Week”, lokalnej gazecie wydawanej w Portland. Nasycone czarnym humorem rysunki Callahana naruszały obyczajowo-religijne tabu, swoją agresywnością i niepoprawnością polityczną często bijąc na głowę satyry ukazujące się np. w ostentacyjnie kontestującym dobre obyczaje „Playboyu”.
Zanim Callahan stał się sławny na całą Amerykę, musiał odbić się od dna, do którego sprowadził go alkoholizm. Pił od 13. roku życia.