Bez względu na Oscary „Joker” Todda Phillipsa to jeden z najważniejszych filmów politycznych ostatniej dekady. I ostrzeżenie przed kataklizmem.
Skoro już nawet na gali rozdania Oscarów w Dolby Theatre w Hollywood, najważniejszym wydarzeniu w świecie filmu, serwowane będą wyłącznie wegańskie potrawy, to znak, że naprawdę jedzenie mięsa nie jest w dobrym tonie.
Filmowi Todda Phillipsa nie sposób odmówić maestrii, a rolą Joaquina Phoenixa trudno się nie zachwycać. Ale o ileż lepsza byłaby ta historia, gdybyśmy od początku nie wiedzieli, jak się skończy.
Prawie tak samo donośne są głosy zachwytu nad filmem Todda Phillipsa i rolą Joaquina Phoenixa jak zastrzeżenia przekonanych, że „Joker” może prowokować do czynienia zła. W sprawę zaangażowało się nawet FBI.
Złożona z niedomówień i hitchcockowskich aluzji fabuła sprawia wrażenie zanurzonych w podświadomości, nakładających się na siebie snów o tonącej w obłędzie spotworniałej rzeczywistości.
Po zmarnowanej dekadzie 66-letni Van Sant w Berlinie zaskoczył może nie arcydziełem, lecz w pełni wartościowym, doskonale przemyślanym portretem karykaturzysty Johna Callahana.
Gwiazdorska obsada, rewelacyjna ścieżka dźwiękowa, surrealistyczny humor, perfekcyjna reżyseria powinny zachęcić wszystkich spragnionych inteligentnej rozrywki i nowatorskich rozwiązań.
Filozoficzna opowieść o wirtualnej relacji z maszyną, która spełnia jednostronne wyobrażenia o prawdziwym uczuciu.
„Mistrz” został zrealizowany jakby zza szyby, celem wydaje się zimna, racjonalna obserwacja szarlatanerii i chaosu.