Dzięki filmowi „Jurassic World” z 2015 r. słynne dinozaury wróciły na duży ekran. Za kamerą stanął Colin Trevorrow, a przed nią m.in. Chris Pratt (świeżo po ogromnym sukcesie „Strażników Galaktyki” z 2014 r.) i Bryce Dallas Howard („Osada”, „Czarne lustro”, „Służące”). Akcję przeniesiono 22 lata w przyszłość od wydarzeń znanych z „Parku Jurajskiego”.
Tytułowy Jurassic World to wielki park rozrywki, taki Disneyland, ale z dinozaurami – dwie dekady najwyraźniej wystarczyły, by zapomnieć o krwawej rzezi, jaką „lokatorzy” parku wyrządzili kiedyś gościom i zarządcom. Rzecz jasna okazało się, że historia lubi się powtarzać. Z tą różnicą, że dinozaurów było więcej i gości do pożarcia nie brakowało.
Czytaj także: Spielberg największym reżyserem naszych czasów?
Dinozaury ruszają zwiedzać świat
„Jurassic World”, podobnie jak „Jurassic World: Upadłe królestwo” z 2018 r., był wielkim przebojem. Choć żaden z tych filmów nie zyskał przychylności krytyków (zwłaszcza „Upadłe królestwo”), w sumie zarobiły blisko 3 mld dol. Dlatego na 2021 r. zapowiedziano trzecią odsłonę serii. Ponownie w reżyserii Colina Trevorrowa, który zrobił sobie przerwę i „Upadłe królestwo” oddał w ręce J.A. Bayony, by nakręcić dziewiąte „Gwiezdne wojny” – z której to posady ostatecznie go zwolniono.