Literacki Nobel dla Olgi Tokarczuk był spodziewany i niespodziewany. Tokarczuk była wysoko w typowaniach bukmacherów i w prasie światowej, ale rozmaite nasze nadzieje tak rzadko się spełniają, że czasem strach je jeszcze mieć. A tymczasem dostaliśmy wspaniały prezent. Bo ta nagroda dla Olgi Tokarczuk to prezent dla nas wszystkich w czasie, w którym niewiele jest powodów do radości.
Olgę Tokarczuk świat musiał docenić
Kiedy czytałam „Księgi Jakubowe”, pomyślałam sobie, że jest to książka, którą doceni świat, bo to powieść w najgłębszym sensie europejska: droga Jakuba Franka i jego wyznawców prowadzi przez całą Europę, od Lwowa przez Warszawę, Wiedeń, aż na Bałkany.
Tokarczuk opisuje ciekawy czas – koniec XVIII w., kiedy wszystko się kotłuje, stary świat upada, wyłania się coś nowego, oświecenie ściera się z myśleniem religijnym, świat rozumu z oczekiwaniem na nowego mesjasza. Paradoksalnie powieść pokazuje, że ten nieustanny ruch, to, co nam się wydaje upadkiem i schyłkiem, w historii bywa przemianą w coś innego. Dzisiaj na naszych oczach znany świat się rozpada, zmiany przyspieszają, więc warto spojrzeć w przeszłość, by zobaczyć podobne momenty rozpadu i powstawania nowego porządku.
Przekraczanie granic w książkach Tokarczuk
To też opowieść – jak usłyszeliśmy w uzasadnieniu – o przekraczaniu granic (uzasadnienie sugerowało, że w Szwecji uważnie przeczytano właśnie „Księgi Jakubowe”, które od niedawna są już po szwedzku; teraz ukazał się także przekład niemiecki).