W III RP kultura dorobiła się dwóch mechanizmów minimalizujących nieprzemyślane decyzje personalne. Pierwszym była instytucja konkursów na dyrektorskie stanowiska. Poprzedni szefowie resortu korzystali z niej bardzo oszczędnie, preferując wybory własne, a nie kolegialnych ciał. Dlatego teraz trochę śmieszą głośne protesty środowiska przeciwko arbitralnym decyzjom szefa resortu. Z drugiej jednak strony trzeba przyznać, że zarówno Bogdan Zdrojewski, jak i Małgorzata Omilanowska postępowali w sposób wyważony, a ich wybory, choć arbitralne, były zazwyczaj akceptowane przez środowisko i merytorycznie uzasadnione.
Wicepremier Piotr Gliński z instytucji konkursu też korzystał rzadko, a kiedy już skorzystał – konfliktów nie unikał. Mimo wyboru w drodze konkursu profesora Dariusza Stoli na dyrektora muzeum POLIN minister od siedmiu miesięcy nie podpisał jego nominacji. Teraz Gliński zapowiedział też konkurs na stanowisko dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie, ale wydaje się, że po kompromitującej wpadce z nominacją dla prof. Jerzego Miziołka była to jedyna szansa na wyjście z twarzą z całej sytuacji. Kiedy konkurs się odbędzie, tego na razie nie wiadomo, a obowiązki szefa placówki pełni ściągnięty z Krakowa w trybie nagłym Łukasz Gaweł.
Drugim mechanizmem chroniącym przed samowolą władzy była kadencyjność. Pierwsza część rządów Piotra Glińskiego to był jeden wielki festiwal łamania tej zasady. Pod różnymi pretekstami i przy wykorzystaniu różnych prawnych kruczków zostali odwołani przed upływem kadencji m.in. szefowie Instytutu Adama Mickiewicza (Paweł Potoroczyn), Narodowego Instytutu Audiowizualnego (Michał Merczyński), Instytutu Książki (Grzegorz Gauden), Łazienek Królewskich (Tadeusz Zielniewicz), Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej (Magdalena Sroka) oraz – to najgłośniejszy i najbardziej bulwersujący przypadek – Muzeum II Wojny Światowej (Paweł Machcewicz).