Niby Stephen King zdaje sobie sprawę, że finały jego książek rzadko są lubiane, ale jest w tym konsekwentny. Ba, od lat wytrwale pod koniec powieści jakby nigdy nic zdmuchuje karty, na których postawił misternie skonstruowany domek. Wywraca ostatnią kostkę domina dostawioną do pozawijanego wężyka.
Łatwo oczywiście się wyzłośliwiać, ale nie są to pozbawione argumentacji wywody, a stwierdzenie podparte wieloletnim czytelniczym doświadczeniem. Wyśmiewany przecież przez samego Kinga problem z ostatnimi aktami opowiadanych przez niego historii z dreszczykiem to faktyczny kłopot. Lekturze towarzyszy bowiem pewien podświadomy lęk, że całkiem nieźle zapowiadająca się fabuła przyniesie ostatecznie srogie rozczarowanie. Nie jest to reguła, bo książki Króla Horroru częściej zapewniają satysfakcję niż nie, ale to fakt, że z trudem przychodzi mu wymyślanie rozwiązań intrygi dorównujących samemu jej rozwojowi.
Czytaj też: „Castle Rock”, czyli jak się pracuje w mrocznym świecie Kinga
Miniuniwersum Stephena Kinga
A piszę o tym dlatego, że częstokroć w sukurs przychodziły mu telewizja i kino, naprawiając pozornie nienaprawialne. Przykłady można mnożyć, a napomknę tylko o dwóch serialach, bo są świeże i spinają się ze sobą. King bowiem na fundamencie swojej pierwszej prawdziwie detektywistycznej powieści „Pan Mercedes” (2014) wymyślił sobie miniaturowe uniwersum obejmujące jak na razie cztery książki.