Przy okazji nowej książki Kinga, „Baśniowej opowieści”, próbujemy rozgryźć fenomen tego wyjątkowego autora. A przy okazji oceniamy nową powieść.
Jak zwykle u Kinga pod atrakcyjną fabułą kryje się drugie dno.
Kiedy dzieci wyrastają z literatury dziecięcej, wpadają w czas „pomiędzy”, gdy zaczyna się sięgać po książki dla dorosłych. Rodzice zastanawiają się, co im podsuwać. I czy progi wiekowe w literaturze mają sens?
Kim jest pisarz? Jakie jest znaczenie literatury? To pytania, które od lat obsesyjnie wracają w prozie Stephena Kinga. Nie inaczej jest w jego najnowszej powieści „Billy Summers”.
Badania czytelnictwa przyniosły najlepszy wynik od sześciu lat, ale jeszcze nie ma powodów do wyraźnego optymizmu.
Coraz głośniejsza staje się dyskusja o przyczynach poprawiania dzieł przez autorów czy ich spadkobierców. Prawica grzmi o chorobie politycznej poprawności, pragmatycy mówią o zarządzaniu marką.
Autor, estetykę grozy splata z kryminałem.
Forma długiego opowiadania bądź, jak kto woli, mikropowieści zawsze służyła Stephenowi Kingowi. Daje wystarczająco dużo możliwości, by naszkicować przekonujące charaktery i wciągającą fabułę, a jednocześnie narzuca ograniczenia.
Jak wiadomo, Stephen King miewa problemy z ostatnimi akapitami swoich powieści. Często w sukurs przychodzą mu telewizja i kino, naprawiając pozornie nienaprawialne.
Zło, okrucieństwo, mord kojarzą się raczej z ogniem – wiadomo, piekło. Ale w dziedzinie filmowego straszenia nie brak bielutkich opowieści. Zresztą krew na śniegu wygląda bardzo malowniczo.