Oscarowe zwycięstwo „Parasite” w reżyserii Bong Joon-hoo wywołało reakcję samego Donalda Trumpa. Prezydenta najwyraźniej zaniepokoiło sprawne koreańskie soft power. „Wygrał film z Korei Południowej, o co do cholery chodzi? Mało nam problemów z ich handlem, jeszcze daliśmy im nagrodę za najlepszy film roku?”. Nie powinno dziwić, że Trump nie jest fanem filmu o klasowych podziałach, ale go nawet nie widział. „Czy był dobry? Nie wiem. To, czego chcę, to wrócić do »Przeminęło z wiatrem«”.
Wypowiedź prezydenta w czasie jednego z licznych wieców wpisuje się w dyskusję, która po nagrodzeniu filmu toczyła się w Ameryce. Nie dotyczyła jednak wątków nierówności klasowych, potencjału uniwersalizmu opowieści osadzonej w południowokoreańskich realiach, a czegoś zgoła innego – napisów. Oglądanie „Parasite” i innych nieanglojęzycznych filmów okazuje się wyzwaniem dla widzów przyzwyczajonych do tego, że to w ich języku produkuje się większość filmów. „To zrozumiałe, Trump nie umie czytać” – skomentował ktoś na Twitterze.
Bong Joon-ho sam dolał oliwy do ognia, gdy odbierał Złoty Glob. Nazwał wówczas napisy „wysoką na cal barierą, za którą znajdują się niesamowite filmy”. Jeden z publicystów odpowiedział w felietonie, że nikt nie lubi napisów, bo są wynalazkiem z krajów, których nie stać na dubbing. Hm, może jednak chodzi o sprawy klasowe i uniwersalizm kultur...
Przeczytaj recenzję: „Parasite” to mistrzostwo na każdym poziomie
Biedni Amerykanie patrzą na napisy
To oczywiście bardzo amerykański problem – Polacy, którzy nie znają angielskiego na tyle, żeby oglądać film w oryginale, są zdani na wsparcie tłumaczy nawet przy oglądaniu kolejnego odcinka przygód Ironmana.