Okazało się, że pisowskim zarządcom od propagandy nie wystarcza nawet tak dalece posunięta uległość, jaką próbował wykazać wobec niej Kuba Strzyczkowski. Nie sposób przecież było w tym przypadku mówić o dobrej woli. Strzyczkowski zdecydował się przyjąć posadę dyrektora w atmosferze skandalu wywołanego zarówno cenzurą na antenie (afera z piosenką „Twój ból jest większy niż mój” Kazika Staszewskiego), jak i odejściem w proteście przeciw sytuacji w rozgłośni kolejnej grupy dziennikarzy.
Dowiódł tym, że za nic ma takie pojęcia jak wolność mediów, solidarność zawodowa czy zwykła przyzwoitość. Jego opowieści o chęci ratowania Trójki, jej misji, tradycji, związanych ze stacją ludzi od początku grzeszyły – w najlepszym wypadku – naiwnością. Podobnie zresztą naiwnością – w najlepszym wypadku – wykazali się ci dziennikarze stacji, którzy po długiej serii nacisków ze strony kierownictwa Polskiego Radia, zwolnień kolegów oraz cieknącej z anteny propagandy wciąż na ul. Myśliwieckiej godzili się pracować.
Trójka. Chętni zawsze się znajdą
Po niespełna trzech miesiącach słynna już prezes Polskiego Radia Agnieszka Kamińska ni stąd, ni zowąd odwołała także Strzyczkowskiego. Uzasadnienie jest niemalże rutynowe: „naruszanie regulaminu i procedur wewnętrznych spółki” oraz „przekraczanie kompetencji i pełnomocnictw”.