Ubiegłe lata przyzwyczaiły nas do nadmiaru premier. Z każdym rokiem rosła liczba nie tylko produkowanych seriali, ale też wchodzących na rynek platform streamingowych, co zwiastowało kolejny wysyp nowości, a czasem też starszych, świetnych produkcji, których obejrzenie odkładaliśmy na później, bo przecież ledwo (lub wcale nie) nadążamy za nowościami. Tak sobie narzekaliśmy jeszcze niedawno. Pandemia jednak wprowadziła własne rządy, podaż i popyt znów się rozjechały, ale inaczej niż poprzednio. Wielu z nas, zamkniętych lub przymkniętych w mieszkaniach, ma teraz więcej czasu na oglądanie, ale seriali nowych i wartych oglądania jest znacznie mniej, bo pandemia w domach zamknęła nie tylko widzów, ale także twórców.
Czytaj też: Filmowcy uciekają w animacje
Netflix dla młodego widza
Dlatego tyle entuzjazmu wywołują wieści o przygotowywanych nowych produkcjach. Zwłaszcza te mniej mgliste, z obsadami i bliższymi lub dalszymi, ale sprecyzowanymi terminami premier. Jak te ogłoszone podczas wczorajszego streamingu dla mediów przez Netflixa. Tym bardziej że główny nacisk położony został na rodzime realizacje, filmowe i serialowe, które platforma firmuje i zamierza pokazać w tym i następnym roku swoim widzom w 190 krajach.
Jeszcze w tym roku w Netflixie mają się pojawić trzy serie (i kontynuacja