Sami Stonesi mawiali czasem, że The Rolling Stones to Charlie Watts. I chociaż było w tym niemało przesady, trudno sobie wyobrazić ten zespół bez perkusisty, którego zatrudnili w 1963 r., mimo że – jak wspominał Keith Richards – nie byli pewni, czy ich na niego stać. Był elegancki i elegancko grał. „Watts pod względem muzycznym był dla niego jak łóżko, na którym chciał się wyspać” – zanotował w swoich wspomnieniach Richards.
Musiał bębnić dużo mocniej
Przede wszystkim jednak był perkusistą z jazzowym przygotowaniem. Tymczasem żeby wpasować się w konwencję tego zespołu, musiał zacząć bębnić dużo mocniej, postudiować pracę rhythm′n′bluesowych sekcji rytmicznych, grać bardziej minimalistycznie, darować sobie swing. I zasadniczo wszystko to się udało – poza tym, że jednak swing wdzierał się tu i ówdzie – a zespół zyskał wybitnego perkusistę, który pozwolił wyprzedzić konkurencję.
Okres największych sukcesów przyszedł wraz z pojawieniem się Wattsa. Rhythm′n′bluesowy cover „It’s All Over Now” nagrany już z jego udziałem był w 1963 r. pierwszym numerem jeden grupy na brytyjskiej liście bestsellerów. Wprawdzie Watts początkowo wziął R&B za „wolniej granego Charliego Parkera”, ale ostatecznie chyba wykonywał swoje zadanie właściwie. Na jego oszczędnych, ale bardzo precyzyjnych liniach zespół konstruował potem własne hity, nierzadko inspirując się właśnie partiami perkusji.
Czytaj też: