JANUSZ WRÓBLEWSKI: Jakich rad udzielała pani swoim dzieciom, gdy dorastały?
ILDIKÓ ENYEDI: Starałam się wzmacniać w nich poczucie ważności tego, w czym one same się odnajdywały. Rzeczywistość pełna jest wrzasku, sprzeczności. Chaos demotywuje, nie pomaga się skupić, zwłaszcza w młodym wieku. Fajnie jest teraz obserwować, jak moja córka i syn funkcjonują jako dorośli. Wciąż jednak pamiętam, z jakim trudem adaptowali się do życia, zdobywając kolejne umiejętności. Jak wiele wkładali wysiłku, by zbliżyć się do świata, który wydawał im się dziwny, obcy. Różne rzeczy wywierały na nich większy wpływ, inne mniejszy. To zawsze jest bardzo indywidualny, dość złożony proces. Starałam się po prostu utwierdzać ich w przekonaniu, że dokonują słusznych wyborów. Niczego oprócz miłości im nie wpajałam. Żadnych wzorców na siłę. Żadnego narzucania światopoglądu wbrew woli. Unikałam tego jak ognia.
Czytaj też: Węgier nie zawsze bratanek
Córce doradzała pani co innego niż synowi?
Od 32 lat żyję z ojcem moich dzieci: wielkim, silnym, dwumetrowym Niemcem holenderskiego pochodzenia. On wydaje się uosobieniem męskości, ale w sferze emocjonalnej powiedziałabym, że odnajduje się bardziej w kobiecej wrażliwości. We mnie również walczą te dwa żywioły, Yin i Yang – co wydaje mi się piękne. W okresie dojrzewania naszych dzieci wymagaliśmy od nich, by szanowały wzajemnie granice swojej wolności, a jednocześnie by umiały cieszyć się sprzecznościami życia.
Małomówny kapitan frachtowca, bohater