W nowym filmie Jerzego Skolimowskiego największy zachwyt budzą poetyckie zdjęcia Michała Dymka, dzięki którym ta niepokojąca opowieść o niewinności zamienia się w wizualny poemat. Chociaż gra tu Francuzka Isabelle Huppert, nie ona jest gwiazdą „IO”, tylko tytułowy osiołek – niemy świadek okrucieństwa świata.
Niektóre ujęcia są jak strofy wiersza. Mimochodem odbija się w nich tajemnicze piękno niesłużące właściwie niczemu poza silnym zdziwieniem, że coś tak niesłychanie wzniosłego jest w ogóle możliwe do pomyślenia w świecie przynoszącym tyle bezinteresownego cierpienia. Piekło powinno być bardziej odpychające, a nie kusić estetycznym wyrafinowaniem, jednak ziemia, która w „IO” tak przeraża, jest jednocześnie rajem osiągalnym tylko przez chwilę dla nielicznych, którzy to piękno chcą w sobie zatrzymać, dostrzec albo jedynie poczuć. Wyraża to subtelnie plakat reklamujący film. Na tle majestatycznej, kamiennej tamy na łukowatym moście – prawie niezauważalna figurka osła. Bohaterem obrazu jest zwierzę, ale góruje potężniejsza od niego, zwiastująca nieszczęście surowość natury przetworzona ręką człowieka.
Czytaj też: Świetna „Żona Czajkowskiego”. W Cannes już zagościła polityka
Osiołek. Czuły obserwator nieszczęść
„IO” jest hołdem złożonym przedostatniemu dziełu wielkiego francuskiego mistrza Roberta Bressona z 1966 r. W przygotowanych materiałach dla prasy (reżyser odwołał w ostatniej chwili przyjazd do Cannes, podobno z powodu pogorszenia stanu zdrowia) Skolimowski przyznaje, że „Na los szczęścia, Baltazarze!