Kultura

Szwedzki potop. Ekscytujący „Boy From Heaven” w Cannes

Kadr z filmu „Boy From Heaven” Kadr z filmu „Boy From Heaven” mat. pr.
Ulubieńcy i faworyci Cannes raczej nie zawodzą, ale największe niespodzianki przynoszą filmy, na które nikt nie stawiał. Jeden z nich to rewelacyjny szwedzki dramat polityczny „Boy From Heaven” Tarika Saleha.

Szokująca historia rozgrywa się w całkowicie egzotycznym dla większości Europejczyków świecie islamskiego uniwersytetu Al-Azhar w Kairze, największego i najbardziej wpływowego dla wyznawców proroka Mahometa. Jest zawiła, wielowątkowa i ma siłę rażenia najlepszych thrillerów Johna le Carré. Chociaż spory dotyczą w znacznej mierze teologii, a jej bohaterami są pobożni wyznawcy sunnickiego odłamu islamu, fabuła ani na moment nie wikła się w niepotrzebne dywagacje o świętej księdze Koranu, obfituje za to w sensacyjne zgoła zwroty, jak nie przymierzając w „Imieniu Róży”. Rzecz dotyczy oficjalnego śledztwa prowadzonego przez wojskowe służby za murami muzułmańskiej uczelni, mającego wyjaśnić tajemnicze morderstwo jednego ze studentów, asystenta powszechnie szanowanego szejka. Zbiega się ono z nagłą śmiercią najwyższego duchowego przywódcy religijnego Wielkiego Imama.

Przewodnikiem po tym zamkniętym labiryncie władzy, gdzie ścierają się ze sobą i walczą o wpływy różne frakcje, szpiedzy, donosiciele oraz dżihadyści, jest 18-letni syn biednego rybaka. Pozbawiony sprytu, pewności siebie, łatwowierny, czysty jak łza idealista, niemający pojęcia, kto jest kim, jaką snuje intrygę i komu służy. W skorumpowanej rzeczywistości pełnej fałszywych autorytetów przebranych w stroje kapłanów, w realiach łudząco podobnych do francuskiego dworu, watykańskiej hierarchii czy brytyjskiego wywiadu z powieści „Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg” – prostoduszny, lecz wcale nie naiwny młodzieniec staje się wymarzonym narzędziem manipulacji i tak się właśnie dzieje. O tym jest ten film: o szantażowaniu i cynicznym wykorzystywaniu ambitnych ludzi, uwikłaniu w brudne interesy, za którymi zawsze stoją despoci pragnący zagwarantować sobie panowanie i kontrolę w każdej dziedzinie życia.

Czytaj też: Sukces Skolimowskiego. „IO” to hipnotyzujący film

Jak Watykan, Cyryl i Putin

Wymowa „Boy From Heaven” jest uniwersalna. Podziały wśród muzułmanów były zawsze ulubionym tematem rozgrywanym przez bezwzględnych autokratów. Film odsłania kulisy tych machinacji zarówno od strony duchownych, jak i egipskich generałów. Nie przestając być jednocześnie wnikliwym psychologicznie studium charakterów. Patrząc na metody, jakimi posługują się świeccy, można też dojść do wniosku, że i w naszej części świata znalazłyby się podobne przykłady opartego na dominacji rządzących, a także głębokiej infiltracji wiernych sojuszu tronu z ołtarzem. Lojalność Cyryla I wobec Putina nie wzięła się przecież znikąd i ma swoją cenę.

„Mam świadomość, że tego filmu egipska cenzura raczej nie przepuści, ale nie zrobiłem go, żeby prowokować i jątrzyć. Postrzegam siebie jako filmowca, który chce mówić prawdę, choćby miała być bolesna dla niektórych ludzi” – powtarza w wywiadach Tarik Saleh, syn Szwedki i Egipcjanina, urodzony w Sztokholmie w 1972 r., którego dziadek studiował w Al-Azhar. To, co może budzić kontrowersje na ekranie, zostało przez niego skrupulatnie sprawdzone, pieczołowicie udokumentowane, podobno odbył nawet szczegółowe konsultacje z wpływowymi imamami. Saleh jest muzułmaninem. Kocha Egipt, żali się jednak, że jest to miłość nieodwzajemniona. Jego wcześniejsza produkcja, „Morderstwo w hotelu Hilton” z 2017 r., za które otrzymał Grand Prix w Sundance, też znajduje się na indeksie.

Czytaj też: Świetna „Żona Czajkowskiego”. W Cannes zagościła polityka

Groteska Östlunda trochę jak „Rejs”

Sporym zaskoczeniem, niebudzącym jednak aż takiej ekscytacji, jest również nowy film innego Szweda Rubena Östlunda „Triangle of Sadness” – trzyczęściowa satyra na glamour i dyktaturę piękna uderzającą we wszystkie możliwe świętości współczesnej cywilizacji. Od gender, przez idee demokracji i sprawiedliwości społecznej, kult pieniądza, aż po drabinę społeczną, na której każdy powinien się trzymać ściśle wyznaczonej mu roli. Groteska zaczyna się od niewinnego pytania: czy mężczyzna musi zawsze płacić za kolację swojej partnerki, skoro sprawiedliwiej i zgodnie z XXI-wiecznym trendem byłoby się dzielić po równo? A potem jest już jazda bez trzymanki, bo influencerka i model – bogowie masowej wyobraźni – trafiają na statek pełen próżniaków i bogaczy dziwnym trafem świetnie oczytanych w dziełach Marksa i Lenina, których będą cytować przy kawiorze i szampanie, zachęcając do rewolucyjnych eksperymentów. Aż w końcu całe towarzystwo trafia na wyglądającą na bezludną wyspę i tam z konieczności zamieniają się rolami. Ten, kto potrafi rozpalić ognisko i ugotować obiad, będzie szefem i skorzysta z przywilejów władzy. Zostaje nim (nią) menedżerka od szorowania toalet, w nagrodę serwuje sobie pięknego kochanka.

Kadr z filmu „Triangle of Sadness”mat. pr.Kadr z filmu „Triangle of Sadness”

Östlund („The Square”, „Turysta”, „Gra”) uwielbia łamać stereotypy i pokazywać, jak sparaliżowane strachem społeczeństwo reaguje w nieprzewidywalny sposób. Przestrzeń publiczna to w jego filmach pułapka, bo odpowiedzialność zawsze zostaje w niej naruszona, a my z różnych powodów oblewamy test na człowieczeństwo. Jego najnowsza niepoprawna politycznie satyra na marność świata opartego na władzy pieniądza i pięknie jako walucie ma coś z powieści łotrzykowskiej, lecz najbliżej jej do naszego „Rejsu”, niezbyt zgrabnie połączonego z „Władcą much”. My znamy te numery na wylot. Nadzieja w tym, że widok pijanego jak bela kapitana wykrzykującego slogany o socjalizmie i zmieniającego kurs na Kubę może kogoś jeszcze rozśmieszy.

Czytaj też: Cannes 2022. Skolimowski, Smoczyńska, Kłyszewicz i reszta świata

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Izrael kontra Iran. Wielka bitwa podrasowanych samolotów i rakiet. Który arsenał będzie lepszy?

Na Bliskim Wschodzie trwa pojedynek dwóch metod prowadzenia wojny na odległość: kampanii precyzyjnych ataków powietrznych i salw rakietowych pocisków balistycznych. Izrael ma dużo samolotów, ale Iran jeszcze więcej rakiet. Czyj arsenał zwycięży?

Marek Świerczyński, Polityka Insight
15.06.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną