SEBASTIAN FRĄCKIEWICZ: Kilka twoich ostatnich pozycji wydawniczych to już nie w pełni autorskie komiksy, a powieści, do których ilustracji nie tworzysz samodzielnie. Mam na myśli „Bercię i Orsona”, „Tarmosię” czy nowe wydanie „Wilka Ambarasa”. Łatwiej ci się pisze książki, niż tworzy komiksy, czy powód tej decyzji wynika z czegoś zupełnie innego?
TOMASZ SAMOJLIK: Aż sobie odświeżyłem listę moich pozycji wydawniczych! I wyszło mi, że w ostatnich dwóch latach rzeczywiście nie ukazał się żaden mój nowy komiks. Ale to nie dlatego, że komiksy tworzy się trudniej. Po prostu zajmują znacznie więcej czasu niż pisanie „tradycyjnych” książek, zwłaszcza takich, w których nie jestem ilustratorem. Ale to nie znaczy, że nie powstają. Powolutku, krok po kroczku nabierają sobie kształtu i treści. Poza tym tworzenie książek takich jak „Bercia i Orson” czy „Tarmosia” to czysta przyjemność współpracy z genialnymi ilustratorami – w tym wypadku ilustratorkami.
Czytaj też: Bajki o wojnie
Jak wygląda współpraca na linii pisarz–redaktor–ilustrator? Sam dobierasz sobie ilustratorów? Czy konsultujesz powstałe ilustracje, choćby pod względem merytorycznym?
Bardzo chciałem współpracować zarówno z Elą Wasiuczyńską, jak i Anią Grzyb. Elę od lat podziwiałem choćby jako ilustratorkę serii o Panu Kuleczce Wojciecha Widłaka, Anię zaś poznałem w Częstochowie przy okazji warsztatów komiksowych – i zachwyciły mnie szkice, które mi pokazała. Obie reprezentują zupełnie inne warsztaty, ale wrażliwość, z jaką interpretują moje teksty i ukazują moich bohaterów, jest podobna.