Kultura

Czy w dupiarzu rzeczywiście o dupę chodzi?

Rafał Trzaskowski. Zdjęcie z października 2021 r. Rafał Trzaskowski. Zdjęcie z października 2021 r. Łukasz Dejnarowicz / Forum
Żart prezydenta Trzaskowskiego, bo w takiej konwencji pojawił się ów nieszczęsny dupiarz, w medialnym świecie doprowadził do ostatecznego starcia dwóch potężnych armii, między którymi już od dawna na innych polach dochodziło do różnych pojedynczych batalii – pisze Małgorzata Majewska z UJ, badaczka języka mediów.

Urzędujący prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski w programie Kuby Wojewódzkiego i Piotra Kędzierskiego na Onecie powiedział, że w przeszłości był dupiarzem. Równocześnie od dawna buduje wizerunek polityka wykształconego, świadomego konwencji dyplomatyczno-grzecznościowych i publicznie deklarującego, że wspiera kobiety, choćby w czasie Strajku Kobiet. Żart prezydenta, bo w takiej konwencji pojawił się ów nieszczęsny dupiarz, w medialnym świecie doprowadził do ostatecznego starcia dwóch potężnych armii, między którymi już od dawna na innych polach dochodziło do różnych pojedynczych batalii.

Czytaj też: Jak Trzaskowski stał się trzecią osobą w państwie

Dupiarz, babiarz, kobieciarz. Jest się o co bić

Pierwsza opcja twierdzi, że świat oszalał na punkcie poprawności politycznej. Wymienia liczne zarzuty: że językoznawcy wydziwiają, bo już nawet kobiecie komplementu powiedzieć nie można, że takich słów używają wszyscy i wszędzie. To grupa, którą późniejsze tłumaczenie Rafała Trzaskowskiego na Twitterze: „nieformalna konwencja rozmowy z Kędzierski&Wojewódzki sprawiła, że opisując historię sprzed 30 lat, słownictwem przeniosłem się do czasów liceum”, w pełni przekonuje. To rzecznicy polszczyzny codziennej, przywołujący argument, że jeśli całe życie u kogoś w domu dziadek używał czasownika „ocyganić”, to nic nie da tłumaczenie, że to jednak obraża Romów i negatywnie ich stereotypizuje. Dziadek zapewne do końca swych dni nie zrozumie, co złego w murzynku Bambo, a jako prototyp komplementu ma w swoim repertuarze środków językowych zdanie, że „pani X jest super, bo ma czym oddychać i na czym siedzieć”.

Przysłuchiwanie się rozmowom Polaków na dworcach, w pociągach czy szatni na siłowni pozwala mi utwierdzić się w przekonaniu, że kobiety, komentując atrakcyjnego fizycznie mężczyznę, wskażą na jego cielesne elementy. Mężczyźni, debatując o atrakcyjnej seksualnie kobiecie, zapewne też pozwalają sobie na wulgarne komentarze. Tak działa język: uwypukla te elementy rzeczywistości, które są dla nas ważne, i pokazuje, czy mówiący coś wartościuje pozytywnie, czy negatywnie. Dziadek, który opowiada babci, że go ocyganili na kleparzu, wrzuca w stereotypowe rozumienie świata swoją złość, że zapewne ktoś go oszukał. A język potoczny to utrwalił. „Tak się mówiło”. Bo się mówiło. I nadal mówi. Wystarczy wsiąść do przedziału w pociągu i posłuchać. Więc określenia typu dupiarz, babiarz, kobieciarz, dupcyngiel są w języku i zapewne będą. Nie łudzę się, że wyrugujemy je nakazami czy zakazami. Ale ta pierwsza armia uważa, że nic się nie dzieje, i jeśli ktoś podnosi sprzeciw, to „wydziwia”.

A najbardziej „wydziwia” właśnie przeciwna armia, mocno związana z terminem kultury unieważniania (cancel culture). Żołnierze, a częściej żołnierki tego wojska niczym zawodowi saperzy uważnie szukają min niepoprawności politycznej i doprowadzają do kontrolowanych wybuchów bomb seksizmu, antysemityzmu, homofobii, rasizmu czy innych form wykluczania, choćby w formułach językowych dotyczących osób z niepełnosprawnością. Częścią ich batalii jest nie tylko wyrównanie krzywd, czyli dopuszczenie do głosu środowisk dotąd wykluczanych i upokarzanych, ale też blokowanie np. dzieł literackich, w których zawarte jest stereotypowe myślenie np. dotyczące niewolnictwa. Najpoważniejszą bronią tej armii jest napiętnowanie, a w efekcie doprowadzenie do wykluczania osób, które legitymizują np. przedmiotowe traktowanie kobiet. Zatem oskarżenie o dehumanizację czy uprzedmiotowienie kobiet obecnie może nie tylko oznaczać wyrażenie własnej opinii, ale mieć realne skutki. Więc jest się o co bić.

Czytaj też: Kolonie u Rafała. Campus politycznych harcerzy

Fajny Trzaskowski

Tylko pojawia się pytanie, czy w tej wojnie rzeczywiście o język chodzi? Pozornie tak, bo to słowo dupiarz jest przedmiotem sporu. Twierdzę jednak, że nie tyle chodzi o samo słowo, ile o jego obecność w przestrzeni publicznej. Języka naturalnie używamy do opowiadania o sobie i o swojej prywatności. Prywatnie każdy z nas ma potrzeby fizjologiczne, preferencje seksualne czy życie uczuciowe. Prywatnie możemy chcieć trzymać się w określonej wadze, co nie oznacza fatshamingowania osób z nadwagą. Prywatnie Anna Wendzikowska może woleć wyższych mężczyzn niż Tom Cruise. Ale mówiąc publicznie w studiu „Dzień Dobry TVN”: „Dla mnie mężczyzna, który ma metr siedemdziesiąt wzrostu, no trudno o nim mówić, że jest mężczyzną przystojnym”, dziennikarka buduje prototyp atrakcyjnego mężczyzny, wykluczając tych, którzy standardu wzrostu nie spełniają.

Wypowiedź Trzaskowskiego została wyrwana z kontekstu. Odnosiła się zapewne do kodu językowego używanego w tamtym czasach. Prezydent zareagował na słowo użyte przez Wojewódzkiego: „Czemu mówisz, że słowo »bawidamek« znasz tylko z języka i frazeologii babci?”, Trzaskowski odpowiada: „Ale chodziło o to, że »dupiarz«, a nie »bawidamek«. Kto mówi »bawidamek«, na Boga, dupiarz po prostu”. „Czyli ty byłeś dupiarzem?”. „Oczywiście, że tak. A nie żadnym bawidamkiem”.

Dupiarz ma być mniej formalnym określeniem na staroświeckiego bawidamka. Równie dobrze mogłyby się tutaj pojawić określenia kobieciarz czy babiarz. Wszystkie odnoszące się do powszechnego w środowisku męskim windowania statusu jako „prawdziwego faceta” poprzez wskazywanie albo na powodzenie u płci przeciwnej, albo na aktywne życie seksualne z wieloma partnerkami. W męskiej szatni czy w knajpie na piwie ten typ argumentacji jest obecny. Ale tutaj nie chodzi o to, jakim fajnym facetem jest Rafał T., tylko jak się prezentuje publicznie jako urzędnik państwowy nawet w programie rozrywkowym. Współczesny świat oczekuje od urzędników też ludzkiej twarzy. Ale cała tajemnica polega na wyczuciu granicy między fajnością a powagą.

Czytaj też: Trzaskowski–Tusk. Dogadają się?

Język odciska piętno

I tu jest istota sprawy. Nie w tym, co mówimy, tylko gdzie i z jakiej pozycji mówimy. W kontekście narracji seksistowskich chodzi o to, by atrakcyjność seksualna nie stanowiła elementu narracji publicznej. Bo przecież gdy spotykamy konkretną osobę, zapewne większość z nas oceni ją pod kątem atrakcyjności: czy nam się podoba, czy nie. To naturalne zachowanie. Ale ta ocena nie powinna pojawiać się w rozmowie publicznej, jak to miało miejsce na antenie TVN24, gdy Lech Jaworski z Porozumienia, zwracając się do posłanki Lewicy Agnieszki Dziemianowicz-Bąk, stwierdził: „Bardzo ubolewam, że wypowiadając się, nie mogę patrzeć na panią poseł, bo zawsze robię to z przyjemnością”. Komentarz posłanki na Twitterze właśnie ową niestosowność podkreślił: „Polityczki nie są od dostarczania doznań estetycznych politykom. Nie weszłyśmy do polityki, żeby się im na nas patrzyło, przyjemnie czy nie. Jesteśmy tu, by politykę zmieniać. I będziemy to robić, choćby Wam, panowie prawicy, Wasz seksizm wychodził uszami”.

Sama wychowana jestem w środowisku, w którym językowo seksualizowało się dziewczynki. Do dzisiaj widzę, jakie piętno odcisnęło na mnie i moim postrzeganiu własnego ciała. Więc trochę jako misję traktuję walkę o język, który szanuje podmiotowość drugiego człowieka, a w domenie prywatności zostawia jego fizjologię, seksualność i życie prywatne. Więc nie mam zgody na takie zachowania w PRZESTRZENI PUBLICZNEJ. Bo o to w moim przekonaniu tu chodzi. Nie o to, że tak się mówiło w środowisku Rafała Trzaskowskiego, bo sama pamiętam, że się mówiło, tylko że od osób publicznych wymaga się świadomości językowej i odpowiedzialności za słowo. A tego tutaj zwyczajnie zabrakło.

Czytaj też: Jedna lista, dwie, cztery? PO zaprasza, chętnych brak

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną