Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Nie żyje wielki Jean-Luc Godard. Ostatni buntownik w kinie

Jean-Luc Godard. Zdjęcie z 1993 r. Jean-Luc Godard. Zdjęcie z 1993 r. Mondadori Collection / Universal Images Group / Forum
Zmarł Jean-Luc Godard, wybitny twórca francuskiej Nowej Fali, filozof, eksperymentator i prowokator, który nieustannie podważał zasady rządzące kinem.

Wystarczyłoby kilka filmów z lat 60. – „Do utraty tchu”, „Amatorski gang”, „Alphaville”, „Szalony Piotruś” – by Godard na stałe zapisał się w historii kina. Rewolucyjny czas, gdy twórcy Nowej Fali, z Godardem, Truffautem i Resnaisem na czele, podkopywali fundamenty sztuki filmowej, rzucali wyzwanie drobnomieszczańskiej mentalności i estetyce, by wreszcie, często dosłownie, pójść na barykady w 1968 r.

„Wdarliśmy się do kina niczym jaskiniowcy do Wersalu Ludwika XV”, mówił o filmach Nowej Fali. Jego dzieła były politycznymi manifestami (Godard był radykalnym marksistą, na fali wydarzeń maja 1968 r. doprowadził do zerwania festiwalu w Cannes, wzywając do solidarności z protestującymi robotnikami i studentami), ale flirtującymi z kinem gatunkowym (uwielbiał m.in. Alfreda Hitchcocka i Williama Wylera), choć przetwarzanym przez reżysera na własnych zasadach.

Czytaj też: Godard znów na barykadach. „Księga obrazów” w Cannes

Rzucał widzom wyzwanie

U źródeł jego kina zawsze był bunt. Traktował film jako wyzwanie rzucone politycznym, społecznym i obyczajowym normom. Sprzeciwiał się regułom, ignorował je. Pracował bez ustanku (w ciągu siedmiu lat od debiutanckiego „Do utraty tchu” nakręcił kolejnych 14 filmów), nierzadko radykalnie zmieniając swoje podejście do kina.

Pod koniec lat 60. porzucił względnie tradycyjną i czytelną narrację na rzecz dokumentalnych produkcji tworzonych w ramach grupy Dziga Wiertow, kolektywu opisującego świat ze skrajnie lewicowych pozycji. W późniejszych latach wrócił do kina narracyjnego, by wreszcie poświęcić się filmowym eksperymentom: filozoficznym mozaikom zlepianym z porozrzucanych fragmentów, pozbawionym aktorów i fabuły, za to będącym zapisem jego myśli, fascynacji i podświadomości. Powstawały obrazy, w których łączył eseistykę, dokument i medytację nad naturą obrazów i niezdolnością kina do opisania rzeczywistości.

Efekty, bliższe sztuce współczesnej czy wideo-artowi niż klasycznemu filmowi, bywały często niezrozumiałe, a przynajmniej niepoddające się jednoznanej interpretacji, rzucały wyzwanie przyzwyczajeniom widzów, a Godard nie ułatwiał ich percepcji (uważał m.in., że napisy rozpraszają uwagę widzów). „Obok fragmentów hollywoodzkich widowisk, dokumentów o Wietnamie cytowane są policyjne kroniki, reportaże z procesów zbrodniarzy, a także autentyczne egzekucje dokonywane przez ekstremistów Państwa Islamskiego. Drugi nurt narracji to komentarz wygłaszany osobiście przez wielkiego twórcę, nieprzypominający starannie przemyślanego wykładu akademickiego. Zdania rzucane są na zasadzie luźnego ciągu skojarzeń. Jakby w pijanym widzie. (…) Bliska reżyserowi jest rola opatrznościowego mędrca pragnącego pouczyć wybranych widzów, że ludzkość za mocno zboczyła z kursu i najwyraźniej jakaś kara za to się należy”, pisał Janusz Wróblewski o ostatnim filmie w dorobku artysty, „Jean-Luc Godard. Imaginacje”.

Godard strącony z piedestału

Nigdy nie zabiegał o zaszczyty. W 2010 r został nagrodzony Oscarem za całokształt twórczości, ale na wieść o tym zapowiedział, że nie pojawi się na ceremonii. Tak samo powtarzał, że nie interesują go Złote Palmy – nawet gdy jego „Pożegnanie z językiem” (zrealizowane w technologii trójwymiarowej, a przy tym ostentacyjnie wręcz niewidowiskowe) zostało zgłoszone do konkursu festiwalu w Cannes.

Odcisnął na kinie niezatarte piętno, inspirując takich twórców jak Pier Paolo Pasolini, Lars von Trier czy Wim Wenders. Był fetowany przez europejskich intelektualistów, choć z biegiem czasu przyszły także poważniejsze refleksje na temat miejsca Godarda we francuskiej kulturze. W filmie „Ja, Godard” reżyser Michel Haznavicius próbował spojrzeć na mistrza z nieco mniej bałwochwalczej pozycji, czerpiąc z pamiętników Anne Wiazemsky, drugiej żony twórcy „Week-endu”. „Po trwającym nieprzerwanie pół wieku nieznośnym balsamowaniu Godarda niczym lewicowego świętego wreszcie ktoś odważył się pokazać, że sztuka zaangażowana tworzona przez tracącego admiratorów wielkiego reżysera w założonej przez niego grupie o nazwie Dziga Wiertow była nic niewartą, propagandową agitką. Zgłaszane zaś przez niego postulaty polityczne – m.in. by doprowadzić do drugiego Wietnamu, do przeniesienia zbrojnego konfliktu do Francji – absurdem. W kwestii życia prywatnego Godard też zostaje strącony z piedestału. Okazuje się zazdrosnym, oziębłym hipokrytą, bełkoczącym o konieczności poświęcenia miłości na rzecz działalności rewolucyjnej”, notował Janusz Wróblewski.

Aktorka Anna Karina, pierwsza żona Godarda, wspominała zaś w wywiadzie dla brytyjskiego dziennika „The Guardian”: „Potrafił powiedzieć, że wychodzi po papierosy, a wracał trzy tygodnie później. W tamtym czasie kobiety nie miały swoich książeczek czekowych, nie miały własnych pieniędzy. Więc on wyjeżdżał odwiedzić Ingmara Bergmana w Szwecji albo Williama Faulknera w Ameryce, a ja siedziałam w mieszkaniu sama, bez jedzenia”.

Fin du cinema

Nakręcony w 1967 r. film „Week-end”, groteskowy obraz burżuazyjnego społeczeństwa żądnego pieniędzy i krwi, kończył się planszą z napisem „fin du cinema”, „koniec kina”. Godard wiele razy wieszczył, że kino umiera, przewidywał upadek kin niezależnych. Sam jednak nigdy nie porzucił swojej pasji, a jego niekończący się eksperyment z kinem jako formą i nośnikiem politycznych treści trwał ponad sześć dekad. Filmografię reżysera zamknęły zrealizowane w 2018 r. „Imaginacje”.

Godard zmarł 13 września w swoim domu w szwajcarskim mieście Rolle. Miał 91 lat. Był ostatnim z wielkich twórców francuskiej Nowej Fali.

Czytaj też: Czarny scenariusz dla kina. Gdzie podziali się widzowie?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną