W opowiadaniu science fiction „Stanlemian” Wojciech Orliński opisuje wirtualną rzeczywistość, która jest tak doskonałą symulacją, że można się pogubić, co jest rzeczywiste, a co nie – zupełnie jak w opowiadaniach Philipa K. Dicka. Na ten problem zwrócił uwagę Stanisław Lem w eseju „Summa Technologiae”. Tytułowy „stanlemian” to słowo opisujące symulację, w której niemożliwe jest takie „phildickowskie” zagubienie.
Powolny koniec rzeczywistości
Tymczasem bardziej niż kompletna symulacja niczym z „Matrixa” powinny nas martwić drobne zmiany rzeczywistości, które trafiają do nas głównie za pośrednictwem mediów społecznościowych. I to Lem przewidział, jeszcze za czasów telewizji: „zanieczyszcza środowiska informacyjne straszliwa ilość głupstwa i kłamstwa. Głupstwo propagację swoją zawdzięcza sieciom telewizyjnym naziemnym i orbitalnym, płynąc z transponderów, które ilościowo znajdują się w stałym rozroście, (…) typowe są tumanienia, do jakich należą zjawiska pozazmysłowe, od telepatii i telekinezy, poprzez jasnowidzenie, na astrologii skończywszy, z jej wielokrotnie udowodnioną fikcyjnością atrakcyjnego łgarstwa”. Do tego doszła technika pozwalająca na zastępowanie twarzy czy głosu w czasie rzeczywistym; grafika komputerowa tak doskonała, że oszukuje oko. Żyjemy w czasach powolnego końca rzeczywistości – wystarczy chwila nieuwagi, żeby się dać zphilildickować.
Tyle że wielu ludzi chce się czuć jak podczas występu cyrkowego magika – wierzyć w magię, zamiast dociekać, w której kieszeni sztukmistrz ukrył gołębia czy kolorowe chusteczki.