Urodzony w 1928 r. w Godowie na Górnym Śląsku, musiał mieć w sobie wiele siły, żeby wyłamać się z lokalnej i rodzinnej górniczej tradycji i zamiast na grubę iść na studia aktorskie. W wywiadach wspominał lanie, jakie dostawał od ojca za każdym razem, gdy wymykał się do kina, odległego o, bagatela, 11 km. Na kopalni spędził rok, potem miesiąc na gliwickiej politechnice, aż wreszcie udało mu się spełnić marzenie i zacząć studia w PWST (Akademia Teatralna) w Warszawie. Od śląskości jednak nigdy uciekać nie zamierzał.
Do teatru chodził jak na szychtę
Śląsk pobrzękiwał w jego spokojnym, niskim głosie. Aktorstwo było dla niego ważne, ale równie ważna była rodzina i dom. Z żoną Henryką, Ślązaczką urodzoną we Francji, tworzyli małżeństwo przez 50 lat, do jej śmierci w 2004 r. Kazimierz Kutz, w którego spektaklach i filmach Pieczka występował, widział w aktorze idealne logo śląskości. Zauważał, że do teatru chodzi jak na szychtę do kopalni, robi, co do niego należy, ale bez fałszywych popisów, bo dla niego fundamentem życia jest rodzina, robi więc swoje i wraca do domu. A od teatralnych plotek ważniejsze jest „podlewanie grządek gnojówką”.
Franciszek Pieczka przez 60 lat kariery był aktorem charakterystycznym, bez przypisanego jednego typu ról, choć wszystkie łączy z aktorem rodzaj wrażliwości i kruchości skrytej w dużym, mocnym ciele. Jednym z najbardziej rozpoznawalnych, z pierwszej ligi – występował na najważniejszych scenach Krakowa i Warszawy w czasach świetności tychże, jednocześnie grając w filmach i serialach – a jednak bez statusu gwiazdorskiego. Spokój, opanowanie, skromność i dobroć – taką opinię miał w środowisku, zaś Jan Jakub Kolski, z którym wspólnie zrealizowali osiem filmów, do miary tego ostatniego, dobroci człowieka, używał jednostki „pieczki”. Wysoki – 190 cm wzrostu, barczysty, z czasem coraz bardziej siwy, nabierał wyglądu pastoralnego – święty Franciszek. W „Quo vadis” Kawalerowicza zagrał uduchowionego św. Piotra.
Czytaj też: Aktorzy seniorzy na scenie i ekranie
Aktor teatralny, serialowy i filmowy
Pierwszy sezon po skończeniu szkoły spędził w Teatrze Dolnośląskim w Jeleniej Górze, zaraz potem wyjechał do Krakowa na 13 lat. Najpierw był aktorem Teatru Ludowego w Nowej Hucie za legendarnej dyrekcji Jerzego Krasowskiego i Krystyny Skuszanki, gdzie zagrał m.in. Lenniego Smalla w „Myszach i ludziach” Steinbecka (właśnie w reż. Krasowskiego): olbrzyma i mocarza, infantylnego, o wrażliwości i kruchości dziecka, pierwowzór wielu swoich późniejszych bohaterów. Po przejściu do Starego Teatru występował w spektaklach reżyserowanych przez Konrada Swinarskiego, Jerzego Jarockiego czy Zygmunta Hübnera. A potem była Warszawa: najpierw Dramatyczny, a od 1974 r. do emerytury w 2015 r. Teatr Powszechny, który miał status sceny gwiazdorskiej, m.in. z Jandą, Szczepkowską, Gajosem czy Zapasiewiczem w zespole.
Debiut sceniczny Franciszka Pieczki zbiegł się z jego debiutem ekranowym, zagrał w 1954 r. w legendarnym „Pokoleniu” Andrzeja Wajdy. Od samego początku będzie aktorem teatralnym, filmowym i serialowym jednocześnie. Jego kariera znaczona jest rolami drugoplanowymi i znaczącymi epizodami, a siła jego osobowości i aktorstwa sprawia, że pamięta się je równie dobrze co role główne. Czepiec w „Weselu” Andrzeja Wajdy, obłąkany Paszeko w „Rękopisie znalezionym w Saragossie” Wojciecha Jerzego Hasa, Dziad i Pan Bóg w „Konopielce” Witolda Leszczyńskiego, fabrykant Müller w „Ziemi obiecanej” Wajdy, Proboszcz w „Chłopach” Jana Rybkowskiego, stary Kiemlicz w „Potopie” Jerzego Hoffmana, bohaterowie trylogii śląskiej Kazimierza Kutza, karczmarz Tag w „Austerii” Kawalerowicza. Można by wymieniać długo.
Czytaj też: Aktorów kłopoty z pamięcią
Pieczka i polski realizm magiczny
Przełomowe w jego karierze były lata 1966 i 1967, kiedy dostał szansę pokazania skali swojego talentu niemal jednocześnie w teatrze, kinie oraz telewizji – i wszędzie wykorzystał ją z nawiązką.
W czerwcu 1966 r. w Starym Teatrze w Krakowie miał premierę „Woyzeck” Georga Büchnera w reż. Konrada Swinarskiego. Pieczka w tytułowej roli na długi czas ustanowił wzorzec, do którego odwoływali się kolejni wykonawcy. Jego wyobcowany, poniżany i używany żołnierz miał w sobie kruchość i siłę jednocześnie. W tym czasie (1966–70) wsiadł do czołgu Rudy 102 i jako Gustlik – Gustaw Jeleń, Ślązak, uciekinier z niemieckiej armii, pełen werwy, popisujący się tężyzną fizyczną – stał się obok Janusza Gajosa, Romana Wilhelmiego i Włodzimierza Pressa ulubieńcem milionów telewidzów, a jego przekomarzania z Honoratą wnosiły wątek komediowy do „Czterech pancernych i psa”. Znakomite recenzje zebrał także za zupełnie odmienną kreację w poetyckim „Żywocie Mateusza” w reż. Witolda Leszczyńskiego (1967). Jego Mateusz jest nadwrażliwym mężczyzną o duszy dziecka, zespolonym z przyrodą i niegodzącym się na zmiany.
Swoistą kontynuacją roli Mateusza są jego bohaterowie w filmach Jana Jakuba Kolskiego, z zagranym w 1993 r. tytułowym Jańciem Wodnikiem, obsypanym nagrodami, na czele. Wspólnie zrealizowali osiem filmów, które nie tylko opowiadały historie, ale też tworzyły nową konwencję – rodzimą wersję realizmu magicznego. Franciszek Pieczka nasączył go swoim spokojem i ciepłem, cechami tak bardzo dziś potrzebnymi.
Czytaj też: „Czterej pancerni i pies”. Jak powstała legenda