Bestseller z kleru
Filmowi kapłani, „fajnoksięża”. Polscy widzowie nie chcą pomników
Grany przez Dawida Ogrodnika ksiądz Jan Kaczkowski nie sprawia na ekranie wrażenia nadmiernie pobożnego. Zdarza mu się rzucić grubszym żartem lub niecenzuralnym słowem i bywa nieodpowiedzialny – zły stan zdrowia i wada wzroku nie powstrzymują go przed prowadzeniem samochodu. Ale widzowie nie mają wątpliwości: to święty (nawet jeśli niekanonizowany przez Kościół). Mądry, czuły, cierpliwy i wyrozumiały. Ksiądz, który jest jednocześnie nauczycielem, opiekunem i przyjacielem. Taki, który – jeśli trzeba – postawi się arcybiskupowi, a na Przystanku Woodstock spotka z młodzieżą. Człowiek, dla którego – co wiele razy on sam powtarza – stan kapłański jest powołaniem, podobnie jak niesienie pomocy i otuchy umierającym.
„Johnny” – mimo tytanicznej pracy, jaką wykonał przed kamerą Dawid Ogrodnik, oraz świetnych ról Piotra Trojana (nagrodzonego w Gdyni) i Witolda Dębickiego – jest niebezpiecznie blisko sakrokiczu. Ekranowy ksiądz Kaczkowski nigdy nie ma wątpliwości, w trudnych chwilach zwraca się o wstawiennictwo do Jerzego Popiełuszki (czasem gładząc jego oprawiony w ramki portret), zaś w momentach skupienia bądź zadumy spływa na niego, dosłownie, światłość. Widzom jednak plakatowa estetyka nie przeszkadza. W Gdyni film debiutującego reżysera Daniela Jaroszka dostał Nagrodę Publiczności, a w pierwszy weekend po premierze kinowej miał na koncie ponad 100 tys. widzów. Nie było to co prawda najlepsze otwarcie polskiej produkcji w tym roku, ale przecież „Johnny” – poruszający trudne tematy i mówiący o sprawach ostatecznych – nie jest naturalną konkurencją dla komedii romantycznych. „Wydaje się, że jest to jeden z tych filmów, których widownia będzie kurczyć się dość powoli, i który ostatecznie wypracuje sobie całkiem dobry rezultat, przypuszczalnie powyżej pułapu pół miliona”, oceniał Marek Pilarski w analizie dla serwisu Boxoffice’owy Zawrót Głowy.