Powód – są to książki wyjątkowo niemiłe (jak i niezbyt miły – to eufemistyczne określenie „wrednego antysemity” – był sam autor); zawierają sformułowania, które nijak nie mieszczą się we współczesnej liberalnej wrażliwości. Cóż, chociaż żyjemy w świecie pełnym wrednych ludzi, to przynajmniej można budować inkluzywne narracje, tak jak robią to producenci zabawek takich jak Barbie czy Lego Friends. Podczas zabawy pastelowymi klockami odbywa się lekcja odpowiedzialnej architektury – domki dla laleczek mają teraz drzwi na tyle szerokie, że może przez nie przejechać figurka korzystająca z wózka. To pewien konkret, który można wziąć w rękę – ale oczywiście świat zmienia się także przez zmianę używanych słów.
Czytaj też: Dzieła poprawiane. Prawica grzmi o poprawności politycznej
Niegrzeczne słowa
The Roald Dahl Story Company, zarządzająca prawami autorskimi zmarłego w 1990 r. pisarza, zmian dokonała we współpracy z organizacją Inclusive Minds. Jak zauważa, poprawki są niewielkie – dotyczą wagi, zdrowia psychicznego, płci i rasy – np. Augustup Gloop z „Charliego…” nie jest już opisany jako „ogromnie gruby”, tylko „ogromny”. Zaś w „Czarownicach” zamiast normalnej kobiety pracującej jako „kasjerka lub maszynistka” pojawia się „słynna naukowczyni lub bizneswoman”.
Żyjemy w nieciekawych czasach, w których amerykańska fundamentalistyczna prawica usuwa z bibliotek książki oskarżane o propagandę LGBT (nieprzypadkowo z zachwytem patrzą na podobne działania putinowskiej Rosji), do sieci trafiają zdjęcia opustoszałych półek, nękani są nauczyciele.